Powrót
Smoka
– Kopcie
dalej! Tylko ostrożnie. Jesteśmy już blisko – krzyknęła Sebia, kucając przy
wyłaniających się kamieniach. Delikatnie zebrała piach pędzlem, odsłaniając
starożytne symbole mające ponad cztery tysiące lat. Może nawet więcej.
– Znaleźliśmy
wejście! – krzyknął Miron, który właśnie dostał wiadomość od jednego z robotników.
W jego głosie brzmiało podniecenie. Tak długo kopali, opierając się tylko na
starych archiwach znalezionych w Bibliotece Bolceńskiej, mając nadzieję, że nie
okaże się iż na próżno. Ale Merion wiedziała, że znajdą tu tylko zgubę. Smok
doskonale wiedział, gdzie ma ją wysłać, aby zdobyć niezbędne informacje. Nie
mogli popełnić błędu.
– Nareszcie!
– wykrzyknęła Merion, podnosząc głowę znad map, które właśnie studiowała.
Ściągnęła z twarzy maskę, która chroniła przed drażniącym, pustynnym piaskiem.
Dołączyła do Mirona i razem ruszyli za robotnikiem. Po chwili dołączyła do nich
Sebia, Arsh, i Imel. Zaraz za nimi szli Saar i Erazm.
–
Już myślałam, że utkniemy tu na zawsze – warknęła Sebia, ocierając z twarzy pot,
pozostawiając na niej długie smugi. Kopali na środku pustyni Imaa. Pył dusił
oddech w płucach, a żar lejący się z nieba był niczym rozżarzone żelazo przykładane
bezpośrednio do ciała. A mimo to kopali, gnani przeraźliwym impulsem, który nie
pozwalał im ani na chwilę zwolnić ani się wycofać.
Doszli
do wysokiej góry usypanego piasku. Robotnik wskazał ciemny, wąski otwór. Merion
natychmiast opadła na kolana i wsadziła w niego głowę.
–
Dajcie pochodnie – zawołała.
Usłyszała
uderzające o siebie krzesiwa i po chwili trzymała już w dłoniach kopcącą
pochodnię. Wsadziła ją w otwór i od razu dostrzegła stare i pokruszone schody
prowadzące w dół.
– Są
schody i to całkiem w niezłym stanie – oceniła, podnosząc się z ziemi. – Myślę,
że spokojnie możemy nimi zejść.
–
Dobrze. Ale od wypadku weźmy ze sobą paru ludzi. Nie wiadomo co się tam wylęgło
przez ten czas – zarządził Arsh.
– Niech robotnicy zabezpieczą wyjście
– zwróciła się Sebia do Mirona, a ten natych-
miast
przetłumaczył polecenie czekającym w półkolu za ich plecami robotnikom. Jako
jedyny
znał
elceński, więc to jemu przypadła rola tłumacza.
Mimo iż schody miały ponad cztery tysiące lat, zachowały się w
świetnym stanie. Tylko gruba warstwa kurzu i kilka odłupanych kamieni
świadczyły o minionych wiekach.
Merion nachyliła się i starła kurz
ze stopnia, odsłaniając te same starożytne symbole, do których dokopali się
kilka dni temu, a które wskazały im prawdopodobne miejsce wejścia do podziemi. Każdy
schodek był precyzyjnie pokryty wyszukanymi napisami. Szła dalej. Pochodnia nie
dawała zbyt dużego światła, widziała zaledwie zarysy ścian tunelu i schody.
Tyle tylko by nie spaść. Otwór przysłonili wchodzący
za nią towarzysze. Po chwili, już razem kontynuowali podróż w dół. Po
dwudziestu minutach schody wreszcie się skończyły. Merion zatrzymała się na
ostatnim stopniu i odwróciła do przyjaciół.
–
Potrzebujemy więcej światła.
Kilka minut później mrok rozświetliło sześć dodatkowych pochodni,
napełniając pomieszczenie przyjemnym ciepłem. To co zobaczyli, zaparło im dech w piersiach. Światło
odbijało się od tysięcy kryształów, zamieszczonych na ścianach, a także na
środku sali nad postumentem, schodzącym kaskadą w dół. Podeszli tam, ostrożnie
stąpając po jeszcze nieznanym gruncie, mijając poprzewracane srebrne stojaki na
naftę.
–
Podnieście to i zapalcie – polecił Miron idącym za nimi robotnikom. Kilku ludzi
chwyciło za stojaki i podniosło je. Rozległy się kolejne tarcia krzesiwa o krzesiwo
i po chwili sala rozjaśniła się nieco. Płomienie odbijały się w tysiącach
kryształów, dając złudzenie przeogromnej tęczy.
Merion
przyjrzała się podłodze. Gdzieniegdzie leżała porozrzucana broń, jak sztylety i
miecze, o dziwno zachowane w idealnym stanie. Wszystko wyglądało tak, jakby
opuszczono to miejsce w wielkim pośpiechu, nie dalej niż kilka dni temu. Na
środku komnaty stał samotnie postument. Podeszła do niego i musnęła go opuszkami
palców, chcąc poczuć jego chropowatość, by zyskać pewność, że wszystko co widzą
jej oczy jest prawdą. W tym samym momencie poczuła, jakby coś ją do niego
przyssało.
Zobaczyła
tę samą salę, tylko że doskonale oświetloną i... pełną życia. Panowała tu
zupełnie inna atmosfera niż teraz. Pełna spokoju i ciepła. A potem zobaczyła
ją. Zupełnie tak jak w jej snach, które miewała odkąd tu przybyła, a które w
połączeniu z natarczywymi myślami smoka, doprowadzały ją do obłędu.
Kobieta
była piękna i dzika, dokładnie taka jak ją zapamiętała. Miała czarne włosy
poprzetykane ciemnoniebieskimi pasmami, dziwnie podobne do tych, jakie
posiadała sama Merion. Skośne szare oczy z długimi rzęsami. Wąska twarz o wysokich
kościach policzkowych z małym nosem i pełnymi ustami. Była wysoka i szczupła,
jej ruchy eleganckie i wyważone. Poszła za nią, widząc jednocześnie pradawną
salę w swej dawnej świetności, a także u schyłku jej istnienia. Za dziewczyną
ruszyła reszta drużyny.
Kobieta
przeszła przez łukowate wrota do kolejnej wielkiej sali. Tu również piękno
zapierało dech w piersiach. Zdobienia ze złota, płaskorzeźby na ścianach,
nadawały pomieszczeniu majestatu i królewskości.
Na
środku sali stał złoty tron o purpurowym obiciu, podłokietnikach i nogach w
kształcie smoczych łbów – starożytnych i zapomnianych przez czas stworzeń. Innych
mebli nie było. Najwidoczniej była to sala przyjęć króla. Dalej idąc,
rozejrzała się po sali, w ostatniej chwili dostrzegając jak kobieta znika z jej
oczu, schodząc schodami na niższy poziom. Pognała za nią, bojąc się stracić ją
z oczu. Nie mogła jej teraz zgubić. Musiała się dowiedzieć, dlaczego nawiedzała
ją w snach!
–
Merion stój! Co robisz?! – krzyknął z przerażeniem Arsh. Poczuła dłoń na
ramieniu i szarpnięcie w tył. Ocknęła się i natychmiast spojrzała pod nogi. A
raczej w wielką przepaść. Dalej drogi nie było.
–
Dzięki – sapnęła i cofnęła się na bezpieczną odległość. – Musimy zejść na dół –
powiedziała bez wahania i wyciągnęła linę z plecaka, którą natychmiast zaczęła
się owijać. Jej ruchy były nerwowe, ale sprawne. Nikt nie próbował jej
powstrzymać. Reszta wiedziała, że dziewczyna nie była znowu taka zwyczajna. To
ona zebrała ich razem, to ona oświadczyła im, że istnieje takie miejsce jak
Artarum, w którym odnajdą wielki skarb, skarb, którego wszyscy tak bardzo
pragnęli. Wiedziała jak rozbudzić ich zainteresowanie.
–
Myślisz, że naprawdę coś tu znajdziemy? – spytała Imel. Tymczasem najemnicy
odłożyli na bok kusze i ustawili się w rzędzie, trzymając w dłoniach linę, po
której dziewczyna miała się spuścić.
–
Tak – odparła krótko Merion i odchyliła się w przepaść. Coś tu znajdziecie.
Tego możecie być pewni, pomyślała z żalem. Lina napięła się, a trzymający ją
ludzie zaparli się nogami o ziemię. Opuściła się, w jednej ręce trzymając pochodnię.
Machała nią to w jedną stronę to w drugą podświetlając salę, ale mrok był zbyt
gęsty by jedna pochodnia mogła go rozjaśnić.
–
Jestem! – krzyknęła, kiedy tylko dotknęła stopami ziemi. – Wszystko w porządku!
Możecie zjeżdżać!
–
Poczekaj na nas! Nigdzie sama nie idź! – krzyknął Arsh.
Lina
została wciągnięta na górę i już po chwili Arsh jako pierwszy znalazł się u jej
boku. Gdy stanął pewnie na ziemi, odwiązał z talii linę i ta po chwili zniknęła
na górze.
–
Widzisz coś? – spytał szeptem, mając na myśli jej wizje. Chłopak jako jedyny z
ich siódemki wiedział o jej snach.
Kiwnęła
głową.
–
Kiedyś była tu zbrojownia – odparła, widząc rzędy stojaków na różnorodną broń.
Miecze kindżały, berdysze, topory, szable, i wiele innych, których nazw nie
znała.
–
W takim razie musi stąd być jakieś lepsze wyjście na zewnątrz. Nie sądzę, żeby
biegali dwa piętra wzwyż by stąd wyjść i stawić czoła wrogowi.
Skinęła
głową.
–
Rasy Pierwszych kiedyś posiadały ogromną moc. Znacznie przewyższającą moc dzisiejszych
magów. Możliwe, że właśnie dzięki magii opuszczali to miejsce.
–
Teleportacja? – spytał w zadumie.
–
Tak mi się wydaje.
Chłopak
popatrzył na nią przeciągle. Nie zadał jednak pytania, które cisnęło mu się na
usta. Wiedział, że Merion i tak nie odpowie na nie. W końcu dał sobie spokój i z
nabożną czcią rozejrzał się wokół siebie, ale nie mógł dostrzec tego co ona.
–
Jest – szepnęła z ekscytacją, gdy kobieta, za którą podążała ponownie objawiła
się w jej wizjach. Tymczasem dołączyli do nich
Miron i Sebia.
Merion
ze skupieniem obserwowała niezwykłą kobietę, która właśnie przechodziła przez
drzwi, cały czas zachowując tą samą pozę; nabożnie złączone dłonie przed sobą,
opuszczona głowa. Dziewczyna wyczuwała wokół niej aurę spokoju i pewności
siebie. Sama jednak nie mogła tego o sobie powiedzieć. Miała wrażenie, że
niecierpliwość zaraz rozsadzi ją od środka. Skóra nieznośnie jej wibrowała,
mięśnie drżały w oczekiwaniu na upragniony ruch. Lecz tak naprawdę to nie były
jej własne odczucia. Merion najchętniej uciekłaby stąd gdzie pieprz rośnie,
tyle że…. nie mogła. Smok nie dał jej wyboru. Doskonale wiedział jak ją
zmotywować do działania, a teraz kiedy wreszcie znalazła się tak blisko niego,
czuła wyraźnie niecierpliwość starożytnej istoty. Wreszcie dała za wygraną i
nie czekając na resztę, ruszyła do ogromnych, łukowatych drzwi, cały czas mając
przed oczami wygląd sal sprzed katastrofy, która zniszczyła to miejsce;
widziała ściany oświetlone tkwiącymi w kinkietach pochodniami, drzwi z ciemnego
drewna osadzone co kilka metrów, obrazy upiększające gołe ściany. Lecz w
rzeczywistości, drzwi dawno spróchniały, ostały się jedynie kawałki framug.
Kinkiety wisiały na pojedynczych uchwytach, obrazów nie było.
Musnęła
dłonią ścianę obok której przechodziła, a która o dziwo była gładka, jak doskonale
oszlifowany kamień. Jednak najbardziej zdziwił ją fakt, że ściany były ciepłe i
pulsowały, jakby płynęła w nich krew. A tajemnicza kobieta zniknęła. Merion
obracała głowę to w jedną stronę to w drugą, ale wizja znowu zniknęła. W końcu
zdecydowała się podążyć w stronę schodów. Coś ją ciągnęło w tamtym kierunku i
niestety zdawała sobie sprawę co to takiego.
Wąskie
schody wreszcie się skończyły i Merion weszła do ogromnej sali, czując, że
zbliża się do miejsca, do którego przyprowadził ją głos smoka. Do miejsca, o
którym śpiewała jej krew przez tyle lat. A potem w jej twarz uderzył podmuch powietrza,
a uszy wypełnił ogłuszający ryk. Dziewczyna uniosła głowę i zobaczyła gigantycznego
smoka z rozpostartymi do lotu skrzydłami, majestatyczną długą szyję kończącą
się silną szczęką wypełnioną ostrymi kłami, która spoczywała spokojnie na ziemi.
Smok był całkowicie złoty, o oczach czerwonych jak żywy ogień. Stworzenie
utkwiło w niej wzrok, a potem w jej głowie pojawiło się jedno słowo,
wypowiedziane z wielką ulgą: Nareszcie.
Wizja
nagle zniknęła. Tuż przed nią nie było żadnego smoka, lecz tylko jego rzeźba,
złoty posąg, na którym wyryto jakieś tajemnicze znaki, z siedmioma pustymi
miejscami rozrzuconymi po całym jego
cielsku; w miejscu serca, na czole, na przednich łapach o ostrych szponach, na
prawym skrzydle i na końcówce ogona najeżonego kolcami. Ostatnie miejsce na
samym pysku bestii miało kształt niewielkiej dłoni.
– A
niech mnie! – wykrzyknął Miron, wchodzący właśnie do komnaty. – Miałaś rację!
–
Jakiż on piękny! – wykrzyknęła Imel, szczęśliwa niczym dziecko. Merion wykrzywiła
się leciutko pod nosem. Gdyby tylko wiedzieli… Sprowadziła ich tutaj pod
różnymi pretekstami. Każdy z nich w tej wyprawie poszukiwał czegoś innego. Arh
przybył tu ze względu na nią. Chciał ją chronić i ani myślał, żeby gdziekolwiek
puścić ją samą, mimo iż nie potrzebowała ochroniarza. Sebia liczyła na ogromny
skarb, który uczyniłby ją bogatą do końca życia. Miron i Saar chcieli
skosztować przygody. Imiel pasjonowała się historią i pradawnymi istotami.
Natomiast Erazm chciał pokonać swoje lęki przed jak dla niego zbyt wielkim światem.
Ale choć nie zdawali sobie z tego sprawy, wszystkich łączył jeden cel. Mieli
znaleźć się w tym miejscu, dokładnie w tym czasie – podczas pełni słońca – a
Merion była tym co ich ze sobą łączyło.
–
On nie ma być piękny, lecz wartościowy – burknęła Sebia, ale w jej głosie czaił
się podziw. – Pamiętaj, że kiedyś te stworzenia władały na całym świecie.
– Udało ci się! – rzucił Arsh i
pochwycił Merion w ramiona. Dziewczyna poklepała go ze śmiechem po plecach, ale
czuła też żal, że wszystko co do tej pory robiła i co mówiła było wielkim
kłamstwem. To był koniec. Tutaj mieli dotrzeć. To po to ich wszystkich zebrała.
Bo tu miało rozstrzygnąć się ich przeznaczenie. Była kłamcą, wielką oszustką,
która przywiodła ich tu na zatracenie.
– Niech każdy weźmie jeden klejnot –
powiedziała, wyciągając z plecaka piękne, idealnie oszlifowane kamienie.
Zebranie ich kosztowało ją wiele wysiłku, lat nieustających podróży i
ryzykanckiego życia, gdy przyszło jej uciekać przed ludźmi, którzy chcieli ją powstrzymać.
W rzeczywistości miała o wiele więcej lat niż wyglądała, ale łatwiej jej było odgrywać
swoją rolę, gdy wszyscy nie brali pod uwagę, że może stanowić dla nich
jakiekolwiek zagrożenie. A mogła i stanowiła. Było jej przykro z tego powodu,
ale nie miała wyjścia. Więź krwi była zbyt silna, by mogła się temu sprzeciwić.
Podchodziła z określonym kamieniem
do każdego członka drużyny. Klejnoty musiały być odpowiednio rozdane – Merion
była w stanie wyczuć, który kamień komu jest przeznaczony. Każdy z ekipy miał w
sobie niezbędny czynnik, który miał posłużyć jej określonym celom.
–
Dobrze – rzuciła, kiedy każdy trzymał w dłoni swój kamień. Oczami duszy
widziała jak każdy z nich płonie wewnętrznym blaskiem, oznaczającym, że dzierżąca
go osoba jest tą właściwą. – Teraz niech każdy podejdzie do miejsca, które mu
wskażę – poleciła. – Arsh serce. Imel prawa przednia łapa, Miron lewa, Sebia
czoło, Saar
skrzydło i Erazm ogon.
– Hmm. – W sali rozległo się zaniepokojone westchnienie
Erazma. – A właściwie dlaczego to robimy?
Merion podeszła do pyska, gdzie widniało miejsce idealnie
pasujące do jej dłoni.
–
Chyba chcesz odnaleźć skarb? – zapytała retorycznie. – Jeżeli wszystko zrobimy
zgodnie z moimi wskazówkami, będziecie bogaci do końca życia.
Poczuła
wstyd. Kolejne kłamstwo. Nie miała jednak wyjścia. Takie było jej zadanie,
zrzucone na nią poprzez potężnego przodka. I jeśli nie chciała zwariować, nie
mogła go nie posłuchać.
– Zacznijmy wreszcie! – zawołała podnieconym głosem Sebia.
– W porządku – mruknęła Merion. Wzięła głęboki wdech, aby
głos jej nie zadrżał. –Musicie wszyscy jednocześnie włożyć kamienie na swoje
miejsca, jeśli ma się nam udać. Na mój znak.
Zaczęła zbierać swoją moc i delikatnymi, niezauważalnymi dla
innych splotami owinęła pozostałą szóstkę. Dopiero kiedy upewniła się, że
wszystko jest tak jak tego wymagał rytuał, zaczęła odliczać.
–
Trzy, dwa,
jeden…
Wszyscy wyciągnęli dłonie i
jednocześnie wetknęli klejnoty na swoje miejsca, podczas gdy Merion ułożyła
dłoń na pysku.
Rozległ się przerażający huk, który
wstrząsnął całym Artarum. Z kamieni wystrzeliły
różnobarwne,
jaskrawe światła, owijając się wokół złotego posągu i ich samych, splatając się
z ich siłą życiową. Tajemnicze runy na cielsku smoka zaczęły jaśnieć złotą łuną,
coraz jaśniej i jaśniej, aż pokryły całą jego ogromną postać. W tym samym czasie
cała sprowadzona przez nią szóstka traciła na wyrazistości. Stawała się coraz
bardziej przejrzysta, Merion mogła przez ich ciała dostrzec ściany jaskini.
Arsh spojrzał jej w oczy z
przerażeniem. Widać było, że stara się odczepić dłoń od kamienia, ale był zbyt
słaby, aby to zrobić. Merion zacisnęła mocno powieki by nie widzieć niemych
oskarżeń człowieka, który mianował się jej przyjacielem. Wyrzuty sumienia były
nie do zniesienia. To byli ludzie, normalni, szczęśliwi ludzie, którzy nie
zdawali sobie sprawy ze swojego smoczego pochodzenia. Każdy z nich został
stworzony przez potężne moce, które w ich ciałach umieściły część duszy Pradawnego
Smoka. Nie mieli pojęcia, że ich istnienie nie zostało poprzedzone poczęciem,
każdy z nich pewnego dnia obudził się na tym świecie i po prostu zaczął żyć ze
sztucznymi wspomnieniami, ale prawdziwymi pragnieniami. Byli nieśmiertelni, a
kiedy kończył się ich cykl, zasypiali, by ponownie się obudzić z nowymi wspomnieniami,
ale zawsze takimi samymi pragnieniami. Wszystko po to, aby na zawsze uwięzić
Pradawnego Smoka w nieruchomej formie ze złota.
Ponieważ
Pradawny stworzony był z pierwotnych mocy, nie mógł umrzeć, a przynajmniej nikt
nie znał sposobu, aby go zabić. Właśnie dlatego Pierwsi Magowie, rozdzielili
jego duszę na siedem części, a jego ciało zamienili w posąg. Sześć części
posłużyło do stworzenia ludzkich ciał, które miały żyć niczym zwyczajni ludzie,
ukryci na świecie przed Wzrokiem Smoka. Siódma część zniknęła, Magowie nie byli
w stanie jej odnaleźć, mimo wieloletnich poszukiwań. Siódma część odnalazła Merion
i nakazała jej znalezienie pozostałych części duszy. Natomiast kamienie były
tworami Smoka, w których ukrył swoją moc nim Magowie rozczepili jego duszę. Tym
samym zapewnił sobie możliwość złamania rzuconej na niego klątwy i powrót do
świata, w którym rządził przez tyle wieków.
Merion
ze łzami w oczach, wciąż przyciskała dłoń do pyska Smoka, czując jak część jego
duszy, która w niej zamieszkała, przechodzi do nieruchomego ciała. Płakała,
ponieważ wiedziała, że to co czyni to wielki błąd. W końcu Magowie nie bez powodu
uwięzili Smoka. Mimo to nie mogła się wycofać. Moc Pradawnego wciągała ją,
dziewczyna wiedziała, że jej ciało podobnie jak pozostałej szóstki zaczyna
zanikać. Ale podczas gdy reszta powracała tam, gdzie było ich miejsce, Merion
była pochłaniana przez Smoka, aby jej mocą mógł odzyskać siły. Jej życie miało być
ceną za jego życie.
Drżenie
jaskini stawało się coraz potężniejsze, jaskrawe światła tworzące niesamowitą
feerię
barw, raniły oczy swoją intensywnością. Ale to wszystko było niczym w porównaniu
do tego, co
Merion czuła pod swoją dłonią. Cielsko Smoka nabierało życia. Zamiast zimnego
gładkiego metalu, pojawiła się twarda, chropowata skóra. Zamiast przeraźliwego
chłodu pod łuskami zaczęło gromadzić się ciepło. Słyszała jak krew płynie w
jego żyłach, a serce zaczyna
bić w jego
ogromnej piersi.
Zaczęła drżeć ze strachu, kiedy
najpierw jedno a potem drugie oko otworzyło się i uwięziło ją w hipnotyzującym
spojrzeniu. Merion nie mogła się ruszyć, ledwo nabierała powietrza w płuca.
Wiedziała, że jej nie zabije, Smok chciał pochłonąć jej esencję życiową, mimo
to kontakt z czymś tak wielkim i starym napawał ją przerażeniem.
Zamknęła gwałtownie oczy, gdy jasny
pocisk energii wystrzelił w powietrze nadając jaskini złoty odcień i w tym
samym momencie Smok się poruszył. Merion dalej przyciskała dłoń do miejsca na
jego pysku a bestia w tym czasie prostowała swoje ogromne złote skrzydła z
bladą membraną między kośćmi ramienia. Całe jego cielsko poruszało się,
napinało i prostowało, ale głowa pozostała nieruchoma, podobnie jak ona sama.
Kiedy
otworzyła oczy i spojrzała w dół na swoje ciało, z jej piersi wyrwał się
szloch. Była przezroczysta. Drugą dłonią dotknęła swojego brzucha i tylko fakt,
że wyczuła pod nią opór, dał jej nadzieję, że być może nie jest jeszcze dla
niej za późno.
Ale
czy mogła uwolnić się od Smoka? To była istota zrodzona z samej esencji pradawnej
mocy. Najpotężniejsi Magowie tamtej epoki nie mogli go zabić, a jedynie uwięzić
i to nie na zawsze. Jak więc mogła się z nim równać? Wcześniej dusza Smoka
przejęła nad nią kontrolę. Męczyła wizjami, aż w końcu na skraju szaleństwa,
zaakceptowała swój los i zaczęła wykonywać zadania zlecone jej przez
Pradawnego. Nie mogła mu się oprzeć ani sprzeciwić. Zawsze dostawał to czego
chciał.
Ale
w tym wszystkim było coś, co tu nie pasowało. Ostatnie wizje były inne. Do czasu,
kiedy przybyła do Artarum, przestała widzieć wszystko tak jak przedstawiał jej
to Smok. Jego głos w jej głowie umilkł. Tak jakby na czas pobytu w tym starożytnym
miejscu Smok utracił nad nią kontrolę. Zaczęła widzieć kobietę. To ona
prowadziła ją po tych opuszczonych korytarzach. Ale nie doprowadziła do Smoka.
Zupełnie jakby jej celem było odciągnięcie Merion od uśpionego Pradawnego. Ale
co to wszystko oznaczało? I kim była nieznajoma? I w czym mogło jej to pomóc?
I
wtedy znów ją dostrzegła. Na jej twarzy widniało zmartwienie i strach. Merion posłała
jej zrozpaczone i błagalne spojrzenie, prosząc o pomoc. Wtedy kobieta
skierowała się w jej stronę, aż w końcu stanęła obok niej. Smok zdawał się jej
nie zauważać, wciąż skupiony na dziewczynie i pochłanianiu jej energii. Kobieta
położyła dłoń na jej ramieniu. Przez ciało Merion przeszedł impuls mocy i
zrozumienie, co musi zrobić aby uwolnić się od bestii.
Nie
zastanawiała się czy potrafi to zrobić, nie zastanawiała się jak. Po prostu to
zrobiła. Zamknęła oczy i wniknęła świadomością w swój własny umysł, gdzie wciąż
panoszył się Smok. To on trzymał ją w miejscu i wydzierał z niej duszę, to on
pozbawiał ją mocy, wchłaniając ją w siebie. Znalazł szczelinę w jej osłonie i
rozdarł ją na tyle, by móc wniknąć do jej głowy. Ale Merion wiedziała już jak
może się od niego uwolnić. Stworzyła wokół centrum umysłu mur. Wysoki, potężny
i szeroki jak tylko potrafiła sobie wyobrazić. Otoczyła go ostrymi cierniami i
wzmocniła resztką mocy jaka jej jeszcze pozostała. Zrobiła to w ostatniej
chwili.
Zagniewany ryk Smoka wprawił w drżenie
jej osłonę. Czuła jak próbuje przedrżeć się przez tarczę, raz po raz waląc w
nią widmowymi pazurami. Mimo to mur dalej trzymał, a z każdym uderzeniem moc
Merion rosła, a jej ciało odzyskiwało wyrazistość.
Smok zaryczał jeszcze raz. Czuła,
jak ten dźwięk poruszył skałami pod jej stopami. Sufit zaczął pękać, sypiąc
ostrymi odłamkami. Mimo to Merion nie zlękła się. Dotknięcie kobiety pozwoliło
jej odzyskać odwagę, dodając pewności siebie i zdecydowania. Dziewczyna
spojrzała w rubinowe oczy Smoka, zacisnęła zęby i zaczęła odrywać dłoń od jego
pyska. Jego nozdrza zadrżały, długi język poruszył się w paszczy. Przez chwilę
pomyślała, że zionie w nią ogniem, ale tym samym sam zaprzepaściłby szansę na
odebranie jej esencji życiowej, a najwyraźniej bardzo jej pragnął.
Nie
dostaniesz mnie, pomyślała i z krzykiem oderwała dłoń. Odrzuciło ją na dobre
trzy metry. Uderzyła plecami o jakiś większy odłamek skały. A Smok uniósł się
na tylnych łapach, machając zawzięcie skrzydłami, wwiercając w nią czerwone
ślepia.
–
Pradawny Ojcze? – odezwała się, klękając. Smok opadł na przednie łapy i
przybliżył do niej paszczę z dwoma rzędami ostrych zębów. Wciągnął głęboko powietrze
do płuc, a następnie dmuchnął w nią na tyle mocno, że wcisnęło ją w kamień za
jej plecami.
Dobrze się spisałaś,
dziecko – odezwał
się w jej myślach. Czuła, że był w równym stopniu zaciekawiony co
niezadowolony. Wiedziała dlaczego. Zastanawiał się jakim cudem udało jej się
uwolnić spod jego wpływu. Sprzeciwiła mu się, mimo jego potęgi. Żałowała jedynie,
że uczyniła to tak późno. Za nim go uwolniła. Za nim zdradziła ludzi, którzy z
nią tu przybyli i pozwoliła Smokowi wchłonąć ich tak, jak to próbował zrobić z
nią samą.
Dobrze służyłaś – przemówił ponownie. Merion
siedziała nieruchomo, świadoma, że jest zdana tylko na łaskę bestii. Znów
przybliżył do niej paszczę, starając się pochwycić jej spojrzenie i
zahipnotyzować. Merion starannie unikała jego wzroku, patrząc gdzieś za jego
wielkim ramieniem.
Jesteś
tylko półsmokiem – powiedział zaskoczony. – Ale nie mogę ocenić kim są twoi
rodzice. – Stwierdzenie zawierało w sobie
pytanie, więc Merion pośpieszyła z odpowiedzią.
–
Sama tego nie wiem Pradawny Ojcze – szepnęła, starając się zapanować nad
lękiem. I było to prawdą. Miała sto czterdzieści trzy lata mimo iż wyglądała na
dwadzieścia dwa i nadal nie znała swoich rodziców. Od dawna żyła na własną
rękę, radząc sobie jak tylko umiała. Aż dwadzieścia lat temu odnalazła ją dusza
Smoka. I jej życie uległo radykalnej zmianie.
Tak.
Widzę, że mówisz prawdę. – Dmuchnął w nią, ale tym razem delikatnie. Tylko
jej włosy na chwilę uniosły się, a potem ponownie opadły na ramiona. – Jesteś silna – powiedział z uznaniem.
Chyba zapomniał, że jeszcze parę minut temu chciał ją wchłonąć we własne ciało.
– Przydałby mi się ktoś taki jak ty.
– Jego wężowa głowa otoczyła ją, zamykając w uścisku. Merion nie była głupia.
Smok składał jej propozycję nie do odrzucenia. Jeśli odmówi, umrze. – Mam dużo pracy na tym świecie – ciągnął.
Jego chropowaty głos odbijał się w jej czaszce, przyprawiając o ból głowy. – Spałem zbyt długo, a z twojego umysłu
dowiedziałem się, że czas smoków dawno przeminął. Ludzie stali się zbyt
zuchwali, a smoki zbyt tchórzliwe, aby im się postawić. Czas, aby to się
zmieniło. Czas by smoki ponownie objęły panowanie nad tym światem.
Innymi słowy miały znów zapanować
anarchia i chaos.
Ty jako półsmok,
półczłowiek doskonale nadasz się dla moich planów. – Jedno jego oko wpatrywało się w
nią nagląco. Merion nie wiedziała co ma uczynić. Nie miała zamiaru pomagać
więcej Smokowi, ale z drugiej strony nie chciała umierać. Musiała znaleźć jakiś
sposób, aby go oszukać. Na Bogów. Oszukać Smoka! Pierwszego Smoka!
Nadal
patrząc przed siebie, uklękła, przybierając poddańczą pozę. Smok zamruczał
zadowolony i zabrał swoją głowę, uwalniając ją z uścisku. Wyprostował się,
sięgając niemal do samego sufitu. Wzrok Merion powędrował do miejsca, gdzie tuż
nad jego cielskiem widniała dość szeroka szczelina. Gdyby ją tak trochę
poszerzyć…
Złóż przysięgę – polecił Smok.
–
Przysięgę? – odezwała się zaskoczona, starając się nie tracić koncentracji na
powolnym uwalnianiu mocy. Bała się, że bestia może wyczuć co robi i domyśleć
się co zamierza.
Przysięgę
posłuszeństwa i wierności. Wszystkie smoki składają ją swojemu Panu.
Chyba
powinna poczuć się doceniona, że uznał ją za smoka, ale wcale tak nie było.
Wręcz przeciwnie. Przeklinała część swojej natury, która łączyła ją z tym stworzeniem
i sprawiła jej tyle problemów.
Przełknęła
ślinę i oblizała wargi.
–
Jak ona brzmi? – zapytała, wzmagając swoje wysiłki. Kilka rys pojawiło się
wokół miejsca, gdzie ziała szczelina. Kilka innych zataczało koło, tworząc
ogromny blok skalny.
Powtarzaj
za mną – polecił Smok, zniżając odrobinę łeb. Po skroniach Merion zaczął
spływać pot. – Ja Córa Pradawnych Bogów…
– Ja Córa Pradawnych Bogów –
powtórzyła z lekką paniką w głosie.
Przysięgam
być wierna i posłuszna woli Pana Mego – ciągnął Smok.
Merian zawahała się. To nie był
jeszcze koniec przysięgi, ale czuła jak coś potężnego ściska ją coraz mocniej w
piersi, tam gdzie znajdowało się serce. Każde słowo wyciskało na niej swoje
piętno, czyniąc ją pionkiem Smoka. Jeszcze trochę a nie będzie odwrotu.
Powtórz
– rozkazał Smok, wypuszczając z nozdrzy dym. W jego piersi narastało nieprzyjemne
buczenie.
– Przysięgam – powiedziała i znów
się zacięła. Ale wtedy usłyszała upragniony dźwięk. Zgrzyt osuwającej się
skały.
Przysięgam…
– ponaglił Smok, ale i on zamilkł i zaczął nasłuchiwać. Przechylił nieco łeb, a
następnie poderwał głowę do góry i wpatrzył się w strop tuż nad sobą. – Ty mały robaku! – krzyknął w jej
myślach. – Sprzeciwiasz się woli swojego
Pana Stworzyciela?!
– Nie jesteś moim panem! – wrzasnęła
i uwolniła moc gwałtownym strumieniem. Smok wystrzelił głową w jej stronę i
odbił się od tarczy, którą natychmiast postawiła wokół siebie. Na chwilę
nastała cisza, a potem ogromny blok skalny wyłamał się z sufitu i runął wprost
na ogromne cielsko bestii.
Merion nie czekała, aby zobaczyć czy
jej pomysł odniósł oczekiwany skutek. Poderwała się z ziemi i pobiegła w stronę
stromych schodów prowadzących do upragnionej wolności. Tylko raz zatrzymała się
i odwróciła. Pradawny Smok leżał przygnieciony pod stertą kamieni, ale już
teraz Merion dostrzegła jak jego łapy poruszają się by wydostać ogromne cielsko
z pułapki. Prawda była taka, że udało jej się przetrwać tylko dlatego, że Smok
nie miał wystarczającej przestrzeni do ruchu. Gdyby spotkali się w tych samych
okolicznościach na powierzchni, nie byłoby jej tu teraz.
Smok zaczął się podnosić. Merion
doskonale wiedziała, że coś takiego nie jest w stanie zranić Pradawnego. Nie
udało się to Magom i jej z pewnością też nie. Ale dało jej niezbędne kilka minut
by wydostać się z Aratarum. Wbiegając po schodach, czuła jak ziemia i ściany
drżą. Całe to miejsce lada moment zamieni się w kupę gruzów, a Pradawny
wreszcie odzyska wolność. I znów zacznie siać panikę na świecie. Z jej winy
klątwa Magów uległa zniszczeniu.
Merion uwolniła zło i teraz będzie
zmuszona z tym żyć.
Kiedy wreszcie udało jej się
wydostać z podziemi, świtało. Nie miała pojęcia, że minęło aż tyle czasu.
Wypełzła z otworu, opadając na chłodny piasek i spojrzała w kierunku obozu. Był
pusty i wyglądało na to, że opuszczono go w pośpiechu. Wszędzie walały się porzucone
rzeczy, poły namiotów podarte trzepotały na wietrze. Ani jednej żywej duszy.
Wszystkie zwierzęta uciekły w popłochu.
Podniosła się na nogi i rzuciła w
kierunku ocalałych rzeczy, zbierając do plecaka żywność i wodę. Jeżeli miała
mieć choć cień nadziei na wydostanie się z tego piekła, musiała zadbać o swoje
podstawowa potrzeby. A potem ucieknie gdzie pieprz rośnie, zapadnie się pod
ziemię i zapomni o tym co się tu stało. Zapomni, że uwolniła stworzenie, które
setki lat temu niemal doprowadziło do upadku świata. Tak. Jasne.
Zgarnęła wszystko co wydawało jej
się potrzebne, gdy w tem ciszę rozdarł potężny huk. Ziemia zadrżała tak silnie,
że zęby Merion aż zadzwoniły. Zastygła w przerażeniu, niczym królik przed
lisem, mający nadzieję, że jeśli się nie poruszy, drapieżnik go nie dostrzeże.
A potem kłąb piasku wzbił się w powietrze w gwałtownej fali. Merion upadła na
plecy, niezdolna przetrzymać silnego podmuchu jaki się przy tym wytworzył.
Uniosła głowę akurat na czas, by zobaczyć jak wielkie, złote cielsko smoka
wystrzeliwuje wprost ku niebu. Złote skrzydła ciasno przycisnął do boków, długi
ogon wykonywał okrężne ruchy. Ogłuszający ryk bestii przeciął powietrze niczym
ostrze miecza. To naprawdę bolało.
W końcu zmusiła się do ruchu i
wpełzła pod najbliższy strzęp namiotu w nadziei, że Smok będzie zbyt
zaabsorbowany odzyskaną wolnością, aby ją zauważyć. Bała się choćby drgnąć,
pozostawało jej tylko czekanie. Wciąż słyszała łopot skrzydeł, na plecach czuła
powiew wiatru, jaki wywoływały ich ruchy. A potem Smok poderwał się do lotu z
groźnym warknięciem.
Merion leżała nieruchomo jeszcze
przez bardzo długi czas, dopóki nie upewniła się, że Smok naprawdę odleciał.
Zsunęła z siebie ciężki materiał i wyjrzała. Niebo było puste, podobnie jak
ziemia. Była sama.
Po jej policzkach pociekły łzy
strachu. Udało jej się. Żyła. Czy jednak Smok o niej zapomni? Z kart historii
wiedziała, że istoty te cieszyły się bardzo dobrą pamięcią. Nigdy nie
zapominały dawnych uraz. Czy jednak będzie to na tyle silna uraza, aby ścigać
Merion? To teraz nie było ważne. Po pierwsze musiała opuścić to miejsce,
wydostać się z piekielnej pustyni, a to nie będzie takie proste. Kiedy jej się
to uda, zacznie się zastanawiać co dalej. Wszystko po kolei.
Poderwała się z ziemi, chwyciła
plecak i zarzuciła go na plecy. Ostatni raz rozejrzała się, nie zapominając o
bezchmurnej połaci nieba, a następnie ruszyła w kierunku Doranu. Ku domowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz