Rozdział 1
Mocniej
nasunęłam kaptur na głowę. Tego dnia było strasznie deszczowo, jakby chcąc
podkreślić ponurość miejsca, w którym się właśnie znajdowałam, jakby i tak nie
było wystarczająco dołujące.
Poczułam
jak w głębi mnie, tam gdzie istniała wirtualna rana na sercu, odradza się ból,
o którym na co dzień starałam się nie myśleć. Mocniej zacisnęłam powieki, by go
odgonić. Nie chciałam by dawne macki cierpienia znów zawładnęły moimi myślami i
ciałem.
Kiedy po
jakimś czasie otworzyłam oczy, okazało się że deszcz przeszedł w mżawkę, a
dotąd szare chmury spowijające niebo rozstąpiły się, pozwalając przeniknąć ku
ziemi kilku promieniom słońca, które osiadły złotą łuną na szarych nagrobkach,
otaczając je niesamowitą aurą. Wzruszenie ścisnęło mi gardło.
Delikatnie
przesunęłam palcami po łukowatym kamieniu, patrząc poprzez łzy na czarny,
wygrawerowany napis: Justin Peter Colin, ukochany syn i brat, urodzony 27 sierpnia
1995 roku, zmarły 14 czerwca 2011 roku. Miał szesnaście lat i całe życie przed
sobą, ale los postanowił sobie z tego zażartować.
Półtora
roku minęło od jego śmierci, a przez te wszystkie miesiące moje życie uległo
całkowitej zmianie. Z chwilą kiedy odszedł, odeszła też cząstka mnie. Zupełnie
jakby oprócz krwi, łączyło nas coś jeszcze, coś znacznie silniejszego, co nas
spajało i czyniło czymś więcej niż byliśmy osobno. Razem z nim odeszła część
mej duszy, czyniąc ze mnie wrak człowieka.
Mój stan
można było porównać do chorągwi ulegającej silnym wpływom wiatru. W jednej
chwili nie byłam w stanie wstać z łóżka, a w drugiej dostawałam takich ataków
agresji, że traciłam kontakt z rzeczywistością i robiłam rzeczy, których potem
nie pamiętałam. To było coś głębszego niż depresja, to była sama esencja
największej rozpaczy. Rozpaczy, która popchnęła mnie do ostatecznego kroku.
I to z
tego powodu mój ojciec odesłał mnie na rok do ośrodka dla trudnej młodzieży.
Nie mógł poradzić sobie z moją depresją; z tym że nie dawałam sobie rady z
bólem i rozpaczą. Jego stosunek sprawił, że tylko zamknęłam się bardziej w
sobie, a wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Żyłam, bo tylko siłą
zmuszano mnie do życia. Ale skoro mój ojciec nie mógł podołać temu co go
spotkało, jak ja mogłam to zrobić? W końcu to rodzice powinni być oparciem dla
swych dzieci, a tymczasem ja nie miałam go od żadnego z nich. Ojciec stał się
dla mnie obcym człowiekiem, a mama, która równie ciężko odczuła utratę Justina,
popadła w szaleństwo, które przykuło ją do łóżka, nie wiadomo na jak długo. Nie
mieliśmy żadnej gwarancji, że kiedykolwiek wyzdrowieje.
Wróciłam
wspomnieniami do dnia, w którym widziałam ją ostatni raz przed wyjazdem.
Pamiętam szczęśliwy uśmiech widniejący na jej ustach, ale nie był on
przeznaczony dla mnie. Pogrążona w swoim świecie, nie miała pojęcia co się
dzieje wokół niej, ale tam gdzie przebywała, było jej lepiej. Te rzadkie
uśmiechy, oczy nabierające życia… już dawno zrozumiałam, że znajdowała się w
miejscu, gdzie był jeszcze Justin, a nasza rodzina była całością.
A jednak
jej zazdrościłam. O nic nie musiała się martwić, nie musiała udawać, że życie
toczy się dalej. Ale w chwilach, kiedy histerycznie krzyczała, rzucała się o
ściany, jakby pragnąc rozbić sobie o nie głowę, kiedy wiła się po ziemi w
drgawkach, a z ust toczyła jej się piana, czułam, że nie dam rady dłużej tak
żyć. Że już nigdy nie wyrwę się z tego koszmaru. Życie w dwóch równoległych
światach i gwałtowne przeskoki pomiędzy nimi, były o wiele gorsze, niż
rzeczywistość, którą nauczyłam się obojętnie znosić. No i zostałam zesłana na
przymusowy „obóz koncentracyjny”. Te kilka miesięcy odosobnienia może nie
zmieniły całkowicie mojego nastawienia, ale z pewnością nieco otworzyły mi oczy
na pewne sprawy. Aby się pogrążyć, wystarczyło przestać walczyć. Czy chciałam
przestać walczyć o siebie? A raczej czy chciałam zacząć walczyć? Jeszcze nie
wiedziałam. Bałam się, że nie zostało we mnie nic co byłoby warte uratowania.
Kiedy
ułożyłam białą różę na nagrobku, delikatnie gładząc śnieżne płatki, chmury
ponownie pochłonęły słońce, pogrążając ten niewielki zakątek świata w szarówce.
Ponownie też zaczął padać deszcz, choć już nie tak mocny jak wcześniej.
Ostatni
raz pogładziłam szary kamień. Od tak dawna tu nie przychodziłam. W ośrodku nie
dawali przepustek, właściwie nigdzie nie wolno było mi wychodzić. Wciąż i wciąż
dookoła siebie miałam te ponure, szare ściany albo ludzi wcale nie mniej
ponurych. Aż dziw, że zamiast tam oszaleć, coś we mnie drgnęło i doszłam do
siebie. Ale jakaś część mnie nie chciała się poddać, buntowała się, walczyła o
wybudzenie się z marazmu.
Deszcz
nasilał się, zmuszając mnie do powrotu. I tak przyjechałam tu prosto z lotniska.
Do domu mi się nie spieszyło. Z ojcem nie rozumiałam się najlepiej, te krótkie
listy, które do mnie wysyłał, były wystarczająco wymowne, że żyło mu się lepiej
beze mnie. Gdyby nie to, że świata nie widziałam poza murami ośrodka, wcale nie
chciałabym go opuszczać. Bo
nie miałam do czego wracać. Schowałam dłonie do kieszeni
i odwróciłam się plecami do na-grobka z zamiarem powrotu do samochodu. Wolałam
długo nie przebywać w tym miejscu, by nie dopuścić, aby naszły mnie ponure i
depresyjne myśli, których przez ostatnie miesiące sta-
rałam się wystrzegać.
I nagle
stanęłam twarzą w twarz z Kyle’m. Zaskoczona zastygłam w miejscu. Nie słyszałam
jak nadchodził, zresztą w ogóle nie powinno go tu być. Właśnie tu. Kyle
powinien się teraz znajdować wiele kilometrów stąd, w ośrodku, z którego ja
dopiero wyszłam.
– Co ty
tutaj robisz? – zapytałam, próbując ukryć strach. Kyle był naprawdę nienormalny.
Zamiast w ośrodku dla trudnej młodzieży, jak dla mnie powinien znajdować się za
kratkami. Był porywczy, nadpobudliwy i agresywny. A swoją agresję zwykł
wyładowywać na mnie. Poza tym miał w planach coś znacznie gorszego. Czasami w
jego oczach widziałam mordercze błyski, i wiedziałam, że byłam ofiarą, na którą
on polował. W ośrodku nikomu o tym nie mówiłam, bo uznano by mnie za gorzej stukniętą,
niż już uważano, ale Kyle chciał mnie zabić. A teraz znajdowałam się z nim w
środku lasu, z daleka od zabudowań i od ludzi.
–
Chciałem sprawdzić dokąd lubisz chadzać – odparł swobodnym tonem, z uśmieszkiem
na ustach. Przeszły mnie ciarki. O dziwo wcale nie wyglądał na zbrodniarza.
Wręcz przeciwnie. Miał w sobie pewien urok, który potrafił zniewalać. A brązowe
włosy sięgające do jego ramion, głęboko osadzone niemal czarne oczy i wyraźnie
zarysowana kwadratowa szczęka, wręcz wzbudzały zaufanie. I dlatego był taki
niebezpieczny.
– Jak
się wydostałeś z ośrodka? – wydukałam, usilnie starając się wymyślić jak mam
ujść z życiem. Niby jego postawa nie wróżyła żadnych złych zamiarów, ale
poznałam się na nim na tyle dobrze, by wiedzieć, że to potrafiło być złudne
wrażenie. Kyle nie potrzebował żadnych przygotowań. On płynął z prądem. Uważał,
że wtedy jest lepsza zabawa.
Uśmiechnął
się jeszcze szerzej, jakby wyczuwając mój strach. Nie miałam pojęcia co w nim
takiego było, że tak na mnie działał, ale to cholernie dobrze skutkowało.
– Siła
perswazji kotku. Kiedy chcę, nikt nie potrafi mi się oprzeć.
Przełknęłam
ślinę i spojrzałam w kierunku, gdzie czekała na mnie przyjaciółka. Gdybym tylko
tak… Kyle zacmokał, kręcąc głową.
– Nie
radzę, inaczej twojej przyjaciółeczce może coś się stać.
–
Dlaczego to robisz?
Spojrzał
mi prosto w oczy.
– Taka
praca kotku. – Uśmiechnął się złowrogo.
Po
plecach ściekł mi zimny pot. Boże, to szaleniec. To pewne.
Ruszył w
moją stronę, więc cofnęłam się, szykując do ucieczki. W jego dłoniach po-jawił
się sztylet z wygrawerowanymi znakami na ostrzu. Ten sam, którym próbował mnie
już raz dźgnąć, gdy dorwał mnie samą w korytarzu, jak wracałam spod prysznica
do swojego pokoiku, który dzieliłam z dziewczyną pogrążoną w głębokiej
depresji. Cudem uniknęłam wtedy śmierci z jego ręki. I to tylko dzięki mojej
współlokatorce, która akurat wyszła z pokoju by skorzystać z toalety.
Rzuciłam
się do ucieczki. Widok ostrza pomógł mi w podjęciu szybkiej decyzji. Nie
chciałam umierać, a przynajmniej nie w ten sposób. Umrzeć z ręki mordercy, to
jak całkowita kapitulacja. Pozwolić zrobić to komuś za mnie, to było
tchórzostwo. Poza tym nie mogłam pozwolić, aby to on wygrał. Nie dam mu tej
satysfakcji. Jeżeli chciał mnie zabić, zamierzałam sprawić mu przedtem jak
najwięcej kłopotów.
– Tym
razem już mi nie uciekniesz! – zawołał za mną ze śmiechem, ruszając w pościg.
Mimo iż biegłam naprawdę szybko, cały czas słyszałam go tuż za sobą. Nie byłam
w stanie zostawić go w tyle nawet na chwilę.
Po
pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że go nie słyszę. Obróciłam się by
sprawdzić, gdzie jest, ale nigdzie go nie zobaczyłam. Zalała mnie fala ulgi,
ale kiedy odwróciłam głowę w stronę, w którą biegłam, nagle zderzyłam się ze
stojącym tam Kyle’m. Jakim cudem znalazł się on tam tak szybko?
Chwycił
mnie za ramiona, unieruchamiając w miejscu.
– Gdzie
ci tak spieszno? – spojrzał mi prosto w oczy. W jego niemal czarnych tęczówkach
gorzał niezdrowy ogień. – Jeszcze z tobą nie skończyłem – wymruczał.
Szybko,
za nim zdążyłam się zorientować, okręcił mną tak, że stanęłam twarzą do
nagrobków, gdy tymczasem on stał za moimi plecami, trzymając mnie w mocnym
uścisku.
–
Widzisz je? – wskazał na nie, choć niepotrzebnie. Widziałam je doskonale,
podobnie zresztą jak majaczący z boku mojej głowy długi sztylet. Ze strachu
zamiast biec w stronę samochodu, musiałam otoczyć cmentarz, bo zbytnio się od
niego nie oddaliłam. – Niedługo dołączy do nich ten przeznaczony dla ciebie –
obiecał. – Już niedługo twoje zwłoki wzbogacą jakże barwną kolekcję tego
miejsca.
– Odwal
się psycholu! – warknęłam i szarpnęłam się z całej siły. Nigdy nie byłam w
stanie znosić spokojnie gróźb pod moim adresem.
Kyle po
prostu mnie puścił, przez co upadłam na ziemię, tuż u jego stóp. Chciałam
szybko się pozbierać, ale raz za razem kopał mnie w stopy, z powrotem
przewracając, ostentacyjnie bawiąc się tym cholernym ostrzem.
Pełzłam
siedzeniem po ziemi, aż w końcu pod moją prawą dłonią wyczułam porządny kawał drewna.
Zacisnęłam na nim rękę, patrząc wciąż na Kyla, aby tego nie zauważył. Zatrzymałam
się, podkulając nieco pod siebie nogi i pozwalając mu się do siebie zbliżyć. Uśmiechnął
się triumfująco, pewny że ma mnie w garści i nachylił się, na co właśnie czekałam.
Szarpnęłam się do przodu, przenosząc ciężar ciała na nogi i zamachnęłam się
gałęzią z całej siły. Trafiłam w bok jego głowy. Zachwiał się i upadł
oszołomiony, wypuszczając z dłoni sztylet. Poderwałam się z ziemi, kopnęłam
ostrze gdzieś w krzaki i pognałam z szaleńczo walącym sercem przed siebie. Byle
dalej od niego. Byle dalej od tego szaleństwa. Wciąż się bałam, aż zrobiło mi
się sucho w ustach, czułam też jednak dumę, bo udało mi się stawić mu czoła.
Nie chciałam grać roli bezradnej ofiary. Nigdy więcej.
– To ci
nic nie da Susan! – usłyszałam jego ryk.
Był wściekły i to bardzo. Zaklęłam pod nosem. Że też tak szybko doszedł do
siebie! A przecież zamachnęłam się naprawdę porządnie! – Nie masz szans mi
uciec. Nie pojawi się nikt, kto cię uratuje!
Niespodziewanie
tuż przede mną pojawił się średniej wielkości, czarny jak noc wilk.
Zatrzymałam
się gwałtownie w miejscu, przez co niemal się przewróciłam, a serce na chwilę
zatrzymało się wraz ze mną. Tego mi jeszcze brakowało! Zostać pożartą przez
wilka!
–
Cholera – usłyszałam gdzieś za sobą. Pomyślałam, że jednak wilk był prezentem
od
losu. Może pożre tego drania zamiast mnie.
Wilk
położył uszy po sobie i wyszczerzył ostre kły. Warkot niemal postawił mi
wszystkie włosy dęba. Przełknęłam ciężko ślinę, spoglądając w te żółte ślepia.
Zwierzę jednak nie patrzyło bezpośrednio na mnie, lecz za mnie. Po chwili na
sprężystych łapach skierowało się na prawo, jeżąc gęstą sierść na grzbiecie.
Warkot wibracjami zagrał w moim ciele.
Powoli
zaczęłam obracać się wraz ze zwierzęciem, bacznie go obserwując, bojąc się że
jakiś gwałtowny ruch, ściągnie na mnie jego uwagę. Ale on wciąż wpatrywał się w
Kyla, któremu z czoła sączyła się krew.
Zacisnęłam
na chwilę powieki, kiedy tenisówki zagłębiły się w gęste błoto, wydając przy
tym ssąco-mlaszczący odgłos, ale uwaga wilka, nawet na sekundę nie zeszła z
tego drania.
– Widzę,
że jednak zabicie ciebie Susan, okaże się poważniejszym wyzwaniem – powiedział
Kyle, nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia. – Nie spodziewałem się, że
dostaniesz obstawę. Ale tym lepiej. Lubię wyzwania.
Obstawę?
O czym on bredził? W Ketchum wilki nie były niczym zdumiewającym. Po górach i
równinach kręciło się kilka stad, które uciekały na sam widok człowieka. Ten
jednak wybrał się na samotną wycieczkę, od co. Nie ma w tym nic niezwykłego.
Wilk
stał teraz dokładnie przede mną, odgradzając od chłopaka.
– No
chodź – zachęcał, machając przed sobą nożem, który wyciągnął z pasa na biodrach.
Najwyraźniej nie odnalazł sztyletu, który kopnęłam w krzaki. – Strach cię
obleciał?
Do kogo
on to mówił? Czyżby postradał rozum na tyle, że gada ze zwierzęciem? Wilk
zawarczał w odpowiedzi, naprężył wszystkie cztery łapy, przygotowując się do
skoku. Kyle był doprawdy szalony, skoro zamiast uciekać, planował walczyć.
Podobnie zresztą jak ja, skoro nadal tu stałam.
– Dalej!
– krzyknął Kyle. Wilk wreszcie skoczył.
To co
się działo potem było tak niezwykłe, że sama nie wiedziałam, czy wierzę w to co
widzę. Wszystko odbywało się tak niesamowicie szybko, ledwo nadążałam nad
ciągłością zdarzeń. Zwierzę skoczyło mu wprost na klatkę piersiową i razem się
przewrócili. Przez chwilę tarzali się ze sobą po ziemi, by niespodziewanie
podnieść się z taką łatwością, jakby byli poprzyczepianymi do sznurków
marionetkami albo nie istniała siła grawitacji.
Teraz
wokół siebie krążyli, obserwując się czujnie. Patrzyłam na to jak zaczarowana,
nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w tej scenie jest coś więcej niż widać na
pierwszy rzut oka. Wilk zawarczał i ponownie skoczył na chłopaka szczerząc
śnieżne kły, lecz Kyle jakimś cudem chwycił go w locie i rzucił nim o pień
drzewa, jakby nie ważył więcej niż przeciętny szczeniak. Skowyt był tak
dojmujący, że aż ranił uszy, ale po chwili wilk podniósł się z ziemi i nie
dając za wygraną, ponownie skoczył. Kyle tym razem postanowił skorzystać z noża
i machnął nim na tyle precyzyjnie, że ranił zwierzę w pierś. Wilk pisnął krótko,
ale wylądował zgrabnie na łapach, zawinął się szybko i ugryzł chłopaka w nogę.
Wrzask Kyla rozniósł się echem po całym lesie. Chłopak upadł na ziemię,
trzymając się za zranione miejsce, z którego gęsto lała się krew, co też wilk
wykorzystał i rzucił mu się do gardła. Byłam pewna, że to już koniec, ale Kyle
zamachnął się i pięścią uderzył zwierzę w pysk. Usłyszałam chrzęst pękających
kości, a skowyt bólu tym razem był dwa razy intensywniejszy. Serce zadrżało mi,
kiedy patrzyłam jak wilk narzuca łapy na pysk, i słania się ku ziemi, walcząc z
bólem.
Kyle
podniósł się, utykając lekko na zranioną nogę, ale jak zauważyłam krew już
przestała cieknąć i mogłabym przysiąc, że rana była znacznie mniejsza niż na
początku, podobnie zresztą jak ta na czole.
–
Przeceniłeś swoje możliwości wilczku – warknął Kyle i spojrzał na mnie. Ale
kiedy już miał ruszyć w moją stronę, coś najwyraźniej przyciągnęło jego uwagę,
bo ponownie zaklął. – Widzę, że tego dnia sprzyja ci szczęście – powiedział do
mnie. – Ale nic straconego. Jeszcze cię dopadnę – obiecał. Wycelował we mnie
palce, układając je w imitację pistoletu i „strzelił”. – Ach. I jeszcze jedno.
Jeśli komuś o mnie wypaplesz, zabiję twoich bliskich po kolei. Rozumiemy się?
Obrócił
się na pięcie i pognał przed siebie z prędkością nieosiągalną dla zwykłego
człowieka. Zamrugałam oszołomiona, sięgając dłonią do spoconego czoła. Chyba od
stresu dostałam gorączki, bo całą twarz miałam rozgrzaną i być może dlatego
widziałam to co widziałam, bo przecież takie rzeczy nie są możliwe, prawda?
Wilk
leżał nieruchomo na ziemi, z jego piersi uchodził urywany oddech wraz z piskiem.
Musiał strasznie cierpieć. Tylko nie mogłam zrozumieć, skąd Kyle miałby aż tyle
siły, by dokonać takich uszkodzeń. Skoro mógł zrobić mu aż taką krzywdę, to
czemu jeszcze żyłam? Nie miałam z nim żadnych szans.
Z
zaciśniętym gardłem ruszyłam w stronę zwierzęcia. Wilk uratował mi życie, sam
przy tym wystawiając się na cierpienie. Nie mogłam go tak zostawić. Nawet jeśli
mój umysł płatał mi figle i był to po prostu zwyczajny wilk.
Ostrożnie
tak by go nie przestraszyć, uklękłam i lekko trzęsącą się dłoń ułożyłam na jego
klatce piersiowej. Żółte oczy trzymały moje na mimowolnej uwięzi. Było w nich
coś znajomego, tylko jeszcze nie wiedziałam co.
Kiedy
wreszcie udało mi się uwolnić wzrok, uniosłam głowę i zobaczyłam, że tuż przede
mną siedzi kolejny wilk. Boże i jaki on był duży! Dwa razy większy od tego,
który uratował mnie przed Kyle’m. Miał burą sierść z czarnymi pasmami wzdłuż
boków, potężne łapy i puszysty, długi ogon. Wpatrywał się we mnie z uwagą.
Widać było w jego żółtych śle-piach inteligencję.
Zrobiłam
jeden powolny krok w tył. Czas było się zbierać, za nim przybiegnie tu cała
wataha. Bury wilk zniżył trochę głowę i podszedł do czarnego. Pyskiem delikatnie
musnął go po karku, a ten w odpowiedzi mocniej westchnął. Zupełnie jakby się
komunikowały!
I
wreszcie coś mnie tknęło. Nagle zerwałam się do biegu, mimo iż tak naprawdę nie
miałam szansy na ucieczkę, gdyby wilk postanowił zrobić sobie ze mnie obiad.
Moje dwie nogi nie mogły równać się czterem silnym, sprężystym łapom. Mimo to
biegłam ile sił miałam w nogach, mając nadzieję, że wilk zainteresuje się swoim
rannym towarzyszem bardziej niż mną. Po kilku minutach obejrzałam się za siebie
i zatrzymałam, kiedy zorientowałam się, że nikt mnie nie ściga. Nie mogłam
złapać tchu, strach ciągle ściskał mi serce.
Wsparłam
się dłońmi o uda by złapać oddech, a kiedy się wyprostowałam, naprzeciwko mnie
stał już on. Zdrętwiałam, niepewna co ma się teraz znów stać, i co mam robić.
Uciekać? Zdałam sobie sprawę, że stoimy oboje bez ruchu, wpatrując się sobie w
oczy. Im dłużej tak staliśmy tym bardziej czułam, że powinnam uciekać. Mój
instynkt samozachowawczy wręcz krzyczał, żeby wziąć nogi za pas. Było w nim coś
niebezpiecznego, groźnego i drapieżnego. Zupełnie jakbym miała do czynienia z
wilkiem, a przecież choć spotkałam dzisiejszego dnia aż dwa, ani razu nie
czułam czegoś takiego jak teraz. Nie potrafiłam tego dokładnie nazwać, jednak
mój mózg nie miał z tym problemów.
Zrobiłam
krok w tył, spuszczając nieco wzrok by zerwać ten dziwny kontakt i atmosfera
utajonej groźby trochę zelżała. Zupełnie jakbym uczyniła właściwie, zachowując
się tak a nie inaczej. Coś mi mówiło, że gdybym zaczęła uciekać, on pobiegł by
za mną, a gdybym nie spuściła wzroku, w niemej pozie poddaństwa, zaatakowałby.
Jakbym miała do czynienia z dzikim zwierzęciem. Ale jak mogłam coś takiego
myśleć o drugim człowieku? Jak mogłam go tak odbierać?
Starając
się nie wykonywać gwałtownych ruchów, lepiej mu się przyjrzałam. Czarne jak
skrzydła kruka włosy i ciemna karnacja idealnie pasowały do jego urody, nadając
mu pewnej zmysłowości, a zarazem tajemniczości. Był dość wysoki, wyższy ode
mnie co najmniej o głowę i dobrze zbudowany. Obcisła koszulka wyraźnie
podkreślała jego stan, nie dając wątpliwości że kryją się pod nią stalowe
mięśnie. Ale nie był napakowany. Wręcz przeciwnie. Wszystko w nim było idealnie
wyważone. Ale to jego nienaturalnie jasne, prawie że przezroczyste oczy
najbardziej przyciągały wzrok. Były takie dziwne znajome, choć miałam pewność,
że faceta w życiu na oczy nie widziałam. Mimo to fascynowały mnie, zwłaszcza,
że okryte wachlarzem rzęs rzucały wręcz paraliżujące spojrzenia. I usta,
idealne do całowania… Potrząsnęłam głową. O czym ja myślę?
Był
przystojny. Dokładnie w moim typie. Za bardzo w moim typie. Zazwyczaj kiedy
ktoś mi się podobał aż tak, ganiała za nim masa dziewczyn, a on sam przebierał
w nich jak się patrzy.
–
Zgubiłaś się? – odezwał się jako pierwszy a jego anielski głos wzbudził we mnie
rozkoszne dreszcze. Zupełnie zapomniałam języka w gębie. Pomyślałam sobie, że
musiało być ze mną coś nie tak, skoro wcześniej się go bałam, ale mimo to dalej
byłam czujna, nie pozwalając sobie na rozluźnienie. Nauczyłam się na przykładzie
Kyla, że może to bardzo wiele kosztować. A z nim było coś nie tak. Tak samo jak
nie myliłam się w stosunku do Kyla, tak byłam pewna, że stojący przede mną
chłopak był drapieżnikiem. A ponieważ sama nie wiedziałam już kim jestem i po
tym czego byłam świadkiem kilka minut temu, już niczemu nie zamierzałam
zaprzeczać.
– Nie –
odparłam w końcu. – Ja tylko… – wskazałam za siebie ręką, ale po chwili
machnęłam nią. – Nie ważne.
–
Wszystko w porządku? – Cały czas przemawiał do mnie łagodnie, uspokajająco, ale
też i z zadowoleniem, zupełnie jakby cieszył się tym jak na mnie działa.
Zirytowało mnie to trochę, bo nie przepadałam za aroganckimi facetami, choć na
jego twarzy nie można by się jej dopatrzyć. Aniołek jak się patrzy.
– Teraz
już tak. Muszę…
Nie udało
mi się dokończyć. Trzask gałęzi tuż obok był tak donośny i specyficzny, że
nawet nie musiałam się obracać by wiedzieć, kogo mam się spodziewać. Warkot,
który chwi-
lę później się rozległ, potwierdził moje przypuszczenia.
No jasna
cholera! rzuciłam w myślach, bezradnie opuszczając ręce po bokach tułowia.
To był ten bury wilk. Musiał jednak iść moim śladem. Wilk
zatrzymał się na chwilę, przenosząc ciężar na tylne łapy, napinając mięśnie i
przygotowując się do skoku. Zrobiłam jeden krok w tył, bezradnie unosząc ręce w
geście poddania, jakby ktoś celował do mnie z broni, podczas gdy nieznajomy
powoli przesuwał się w moją stronę. Był na wyciągnięcie ręki.
Co tym
razem? I właściwie za co? Przecież to nie ja zraniłam tego czarnego wilka! Za
co więc ścigał mnie ten?!
Wilk
uważnie nas obserwował, ale czy przypadkiem jego spojrzenie nie było utkwione
w chłopaku? A potem… To był moment. Jeden gest i skoczył.
Nie wiedziałam tylko czy kierował się na mnie, czy nieznajomego. I zamiast coś
zrobić, stałam jak idiotka w miejscu, a potem chłopak rzucił się na mnie,
przygniatając do ziemi.
Bury
wilk przeleciał nad nami i pomknął przed siebie, zręcznie omijając stojące mu
na drodze drzewa. Pierś unosiła mi się w ciężkim oddechu, całe ciało drżało od
nadmiaru emocji. Tymczasem chłopak wciąż na mnie leżał, przygniatając do ziemi
swoim niemałym ciężarem i wcale nie wyglądał na kogoś, kto miał zamiar to
zmienić. Jedno było w tym dobre. Osłaniał mnie przed siąpiącym deszczem.
Poczekałam
aż będę w stanie się odezwać, odchrząknęłam i powiedziałam:
– Hm,
niebezpieczeństwo chyba już minęło – mruknęłam, wciąż płaszcząc się na ziemi,
nie mogąc się ruszyć. Ale czy faktycznie byłam w niebezpieczeństwie? Miałam
wrażenie, że wilk chciał zaatakować nie mnie, lecz tego chłopaka. Z jego oczu
wyzierała nienawiść. I mogłabym przysiąc, że z piersi nieznajomego wyrwało się
ostrzegawcze warknięcie.
Przeniosłam
spojrzenie z miejsca, gdzie zniknął wilk, na leżącego na mnie chłopaka. O dziwo
wbrew pierwszemu wrażeniu jakie na mnie zrobił, teraz w jego obecności poczułam
się naprawdę bezpiecznie. Cały strach odszedł jak ręką odjął. Jakby przy nim
nic nie mogło mi się stać. Natomiast obudził się we mnie zupełnie inny
niepokój. Było to dla mnie nowe i tak niespodziewanie silne! Jeszcze nigdy nie
czułam czegoś takiego wobec żadnego faceta. Przymknęłam powieki, starając się
rozeznać we własnych uczuciach. Dlaczego tak nagle przestałam się go bać?
To te
oczy, pomyślałam sobie, nie mogąc przestać się w nie wpatrywać. Nikt nie miał
takich oczu. To nie było normalne.
– Chyba
masz rację – zgodził się. Mimo iż przyznał mi rację, nadal się nie podnosił.
Sytuacja zaczynała być coraz bardziej krępująca, zwłaszcza że mokre liście i
błoto moczyły mi spodnie i robiło mi się zimno.
–
W takim razie możesz już ze mnie zejść – podsunęłam łaskawie.
Uśmiechnął
się zawadiacko, a w oczach pojawiły się wesołe błyski. Miał naprawdę cudny
uśmiech, w ogóle kiedy się uśmiechał w taki sposób, stawał się bardziej
przystępny.
– I znów
masz rację – przyznał i poderwał się jednym, płynnym ruchem. Potem wyciągnął do
mnie rękę, by pomóc mi wstać. Przyjęłam ją i doznałam kolejnego wstrząsu, kiedy
przez moją dłoń, przeniknęły dziwne prądy. Spojrzałam mu w oczy by się
przekonać czy on też to poczuł, ale to chyba tylko moja wyobraźnia dawała mi
tego dnia do wiwatu.
–
Dzięki.
Wzruszył
nonszalancko ramionami.
– Do
usług – odrzekł, uśmiechając się tak długo, aż na policzki wypłynęły mi rumieńce.
– Choć to dziwne, że w ogóle zaatakował.
– Tak,
tak – zgodziłam się natychmiast. Może świrowałam, ale w moim nowym towarzyszu
było coś dziwnego, i ten wilk o tym wiedział. A ja? Skąd przychodziły mi takie
myśli do głowy?
Strzepnęłam
z kurtki kilka liści, by przestać się wreszcie na niego gapić.
– Tu
masz jeszcze jeden – powiedział, sięgnął do moich włosów i wyciągnął z nich
żółty liść.
Znów się
zarumieniłam. Podobał mi się, ale wiedziałam też, że muszę być ostrożna.
– A tak
w ogóle to jestem Aleks. Aleks Thorn – przedstawił się, wyciągając do mnie
dłoń.
– Susan
Colin. – Uścisnęłam ponownie jego rękę, ale tym razem bez żadnych rewelacji.
Więc może to była jednak tylko wyobraźnia?
– Więc
Sue… – od razu przeszedł do zdrobnienia, co nawet mi się spodobało. Nie wiem
czy nie przesadzałam, ale w jego głosie pojawiła się nuta pieszczoty zmieszanej
z rozbawieniem. – Co tutaj robiłaś? Sama?
– Nie
jestem tutaj sama – zaprzeczyłam natychmiast. – Niedaleko czeka na mnie moja
przyjaciółka – burknęłam, nie mając ochoty o tym mówić. Odwróciłam się więc w
kierunku, z którego przyszłam – a przynajmniej miałam nadzieję, że to był dobry
kierunek, bo przez gonitwę po lesie, zatoczyłam chyba kilka kółek – i zaczęłam
iść. Karla musiała się już o mnie martwić. Nie chciałam by szła ze mną na
cmentarz, więc zostawiłam ją w aucie przy drodze.
Aleks
ruszył zaraz za mną.
–
A ciebie co tutaj sprowadza? – spytałam by przerwać ciszę. Nie wiedzieć
czemu chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku.
–
Biegałem – wyjaśnił prosto. Cóż. Strój z pewnością na to wskazywał, choć
nie wy-
glądał na kogoś, kto właśnie trenował. Przekrzywił nieco
głowę. – Skąd jesteś? Nigdy cię tu nie widziałem.
Podobnie
jak ja ciebie, pomyślałam.
–
Mieszkam tu. Właśnie wróciłam do domu.
Zmarszczył
brwi.
– Do tej
pory… uczyłam się w Internacie – powiedziałam. Jakoś trudno było mi się przed
nim przyznać, że mieszkałam w ośrodku dla trudnej młodzieży. – Ale ojciec pozwolił
mi wreszcie wrócić – mruknęłam, wiedząc jak beznadziejnie fałszywie to brzmi.
Uśmiechnął
się, jakby chcąc podnieść mnie na duchu.
– A ty
od dawna tu mieszkasz? – zapytałam, by odwrócić od siebie uwagę.
–
Przeprowadziłem się tu rok temu.
– Do
której szkoły chodzisz? – A może już studiował? Szczerze mówiąc wyglądał mi na
dwadzieścia lat. Co najmniej.
– Do
Community School w Sun Valley – odpowiedział. Poczułam jak przez ciało
przechodzi mi dreszcz. Czy to było zadowolenie? – A ty, gdzie teraz będziesz
chodzić?
– Do tej
samej – odparłam. – Trzeba jakoś przetrwać ten ostatni rok.
Aleks
uśmiechnął się wesoło.
– To
chyba samochód twojej przyjaciółki. – Wskazał nagle przed siebie. Odwróciłam
głowę w tamtym kierunku. Miał rację. Czerwone Volvo stało na włączonym silniku,
a zaniepokojona Karla opierała się o maskę auta i wzrokiem przeszukiwała las.
– Tak –
zgodziłam się, przenosząc wzrok na Aleksa. – To ona… – zamilkałam, kiedy
okazało się, że jestem sama. Zamrugałam szybko z zaskoczenia i zaczęłam się
rozglądać, czując jak rośnie we mnie dezorientacja. Gdzie też on się podział? I
jak zrobił to tak szybko? I tak cicho?
Przeszło
mi przez myśl, czy aby nie kumplował się z Kylem. Ale chyba za bardzo wybiegałam
na przód z moimi insynuacjami.
– Sue! –
wykrzyknęła Karla z ulgą, przywracając mnie do rzeczywistości. Odgarnęła burzę
czarnych, kręconych włosów z twarzy – skrzywiła się przy tym tak bardzo, jakby
coś ją zabolało. To niesamowite, ale przez ten rok bardzo się zmieniła. Stała
się pewniejsza siebie, twardsza. Kiedy zobaczyłam ją na lotnisku, przez chwilę
nie byłam pewna czy to naprawdę ona. – Tak długo cię nie było! Zaczęłam się
martwić… Co się stało? – spytała, widząc w jakim jestem stanie.
Już
otwierałam usta by jej wszystko opowiedzieć, ale w ostatnim momencie zamilkłam.
Bałam się, że jeśli dowie się o Kylu będzie w niebezpieczeństwie. A co do
Aleksa… nie bardzo wiedziałam dlaczego spotkanie z nim chciałam zachować w
tajemnicy, ale było to silniejsze ode mnie.
–
Przewróciłam się – burknęłam, podchodząc do drzwiczek samochodu. Stwierdziłam,
że opowiem jej o wszystkim, kiedy dowiem się więcej o moim przypadkowym
wybawcy. – Nic mi nie jest. Tylko parę siniaków. – Skinęła głową, ale jej
zaciśnięte usta mówiły mi, że nie zadowala jej moja odpowiedź.
Wsiadłyśmy
do auta. Kiedy sięgnęła do radia, chcąc nastawić jakąś muzykę, skrzywiła się, a
ręka jej zadrżała.
– Coś
cię boli? – zapytałam, zatroskana. Pokręciła głową.
– Nic mi
nie jest – powtórzyła nieświadomie moje wcześniejsze słowa. – Potknęłam się
tylko, jak wychodziłam z auta i uderzyłam w bark.
Przyjrzałam
się jej podejrzliwie, ale jej wyjaśnienia brzmiały całkiem w porządku. Tylko,
że moje też tak brzmiały. Zmrużyłam lekko oczy. Chyba obie nie mówiłyśmy
prawdy.
Włączyła
radio i od razu zmieniła stację na naszą ulubioną.
– Na
pewno nic ci nie jest? – spytała jeszcze, za nim wyjechała na drogę.
Uśmiechnęłam
się do niej, zaglądając w jej brązowe oczy.
– Na
pewno – zapewniłam zgodnie z prawdą.
Przyjaciółka
odwzajemniła uśmiech. Dobrze było znów ją widzieć.
Karla
zatrzymała się przed starą, zardzewiałą bramą prowadzącą do małego dworku,
który był własnością mojej rodziny. Rodzice kupili go za niewielkie pieniądze,
ponieważ był w opłakanym stanie i w takim też pozostał do dziś. Większość
oszczędności poszła na niezbędne naprawy; na dach i wstawienie nowych,
szczelnych okien. Prace szły w wolnym tempie, bo ojciec musiał robić wszystko
sam ze względu na ograniczone fundusze. A potem zginął Justin, a matka popadła
w szaleństwo, więc teraz priorytetem było zapewnienie jej jak najlepszych
warunków, ponieważ żadne z nas nie chciało wysłać jej do szpitala psychiatrycznego.
Opłacaliśmy więc pielęgniarkę, która opiekowała się mamą, gdy tata był w pracy,
a ja w szkole, a potem w ośrodku oraz kupowaliśmy niezbędne lekarstwa, które
pozwalały nam zapanować nad jej napadami szału.
–
Dziękuję, że po mnie przyjechałaś – zwróciłam się do Karli, odpinając pas. – To
naprawdę wiele dla mnie znaczy – powiedziałam szczerze.
–
Od czego ma się przyjaciół? – spytała retorycznie, patrząc ze smutkiem
na ponury dom. – Strasznie za tobą tęskniłam, więc twoja prośba bardzo mnie
ucieszyła. – Przeniosła na mnie zatroskane spojrzenie. – Mam nadzieję, że teraz
będzie już tylko lepiej.
Nie byłabym
tego taka pewna, pomyślałam, mając na myśli Kyla, który pragnął mojej śmierci.
– Ja
również – przyznałam. – Zaprosiłabym cię, ale sama nie wiem co mnie tam czeka.
– Nie
szkodzi. Zaprosisz, kiedy będziesz gotowa – odparła z życzliwością w głosie,
patrząc przy tym na mnie z czułością. Karla była doprawdy wspaniałą
przyjaciółką, ale co ważniejsze, dobrym człowiekiem.
–
Zadzwoń jakbyś chciała pogadać – zachęciła, kiedy wyskoczyłam na zewnątrz.
– Na
pewno – obiecałam i zatrzasnęłam za sobą drzwiczki. Odczekałam aż odjedzie;
opony ślizgały się na wszędobylskim błocie, a gdy czerwone auto zniknęło z pola
mojego widzenia, podeszłam do furtki.
Walka z
zardzewiałym zamkiem zajęła mi bite pięć minut, podczas których zdążyłam
porządnie zmoknąć. Drżałam z zimna, a stopy w butach wręcz pływały. Kiedy
wreszcie udało mi się przekręcić kluczyk, otworzyłam furtkę przy
akompaniamencie metalicznych brzdęków i ze zgrzytem nienaoliwionych zawiasów.
Zamknęłam ją za sobą – znów potrwało to jakiś czas i żałowałam, że w ogóle się
za to zabrałam – i ruszyłam w stronę domu, idąc zaniedbaną ścieżką, porośniętą
gęsto chwastami. Minęłam starą, popękaną fontannę, na której dnie zalegał
mulisty, czarny osad. Wcześniej to mama zawsze dbała o czystość wody w
niewielkim baseniku, zawsze też pływały w nim jakieś rybki, lecz teraz nikt nie
miał głowy by przejmować się takimi rzeczami.
Trzymając
ciężką torbę w ręku, stanęłam kilka metrów przed domem i spojrzałam na niego,
biorąc głęboki wdech i wciągając do płuc świeże powietrze. Czułam się tak,
jakbym ponowie się tu wprowadzała. Rok nieobecności sprawił, że to miejsce
stało się dla mnie niemal obce, a lejący się z nieba deszcz, podkreślał moje
parszywe samopoczucie. Ale tak naprawdę było jeszcze gorzej. Z tym domem
wiązało się wiele bolesnych wspomnień. Bo to tutaj wszystko się zaczęło. To w
tych lasach zginął Justin, podczas gdy ja uszłam z życiem. To ja powinnam być
na jego miejscu. Justin był niewinnym chłopcem. Kiedy znajdował się w pobliżu,
wszystko stawało się znacznie łatwiejsze, dzień stawał się lepszy i
piękniejszy. Miał w sobie tyle empatii, którą potrafił obdzielić każdego kogo
spotkał. Nie zasłużył sobie na taki los.
Powstrzymałam
cisnące się mi do oczu łzy i ruszyłam powoli w stronę schodów. Przeskoczyłam
przez środkowy stopień, w którym ziała dziura wielkości pięści i znalazłam się
na ganku. Drzwi były otwarte, weszłam więc do środka. Czułam się trochę, jakbym
wchodziła bez zaproszenia do cudzego domu.
Wewnątrz
panowała cisza.
– Halo! –
zawołałam, odkładając torbę na ziemię. Coś zaskrzypiało, rozległy się pospieszne
kroki i do holu z kuchni wszedł mój ojciec wraz z Marią. Pielęgniarką mojej
matki.
– Susan!
– wykrzyknęła kobieta i rzuciła się na mnie, zamykając w duszącym uścisku. Nic
się nie zmieniła. Maria miała teraz czterdzieści pięć lat, była średniego
wzrostu, ale za to mocnej budowy, z grzywą jasnych włosów, w której czaiły się
już pasma siwizny i szczerymi, brązowymi oczami. Nie miała też męża ani dzieci,
więc większość czasu spędzała z moją rodziną. Przynajmniej tak było do czasu,
aż opuściłam dom. – Dziecko drogie, ależ wydoroślałaś! Jesteś taka śliczna –
gruchała, gładząc mnie czule po twarzy i wciąż przytulając. Odwzajemniałam jej
uściski, bo dobrze było się do kogoś przytulić.
Kiedy
wreszcie mnie puściła, popatrzyłam na tatę, a on na mnie. Czułam, że mnie
ocenia, ale wynik inspekcji pozostał dla mnie tajemnicą.
– Witaj
w domu – powiedział bez emocji. No dobra. Zero tajemnic, podobnie jak żadnych
cieplejszych uczuć. Nawet jednej łzy, że jedyna córka wreszcie wróciła. Równie
dobrze mogłabym być jakąś daleką rodziną, z którą nie utrzymywało się w ogóle
kontaktu, a która nagle zwaliła się niezaproszona w gościnę. Ale nie byłam
zdziwiona. Spodziewałam się takiego przywitania. To dlatego wcale nie chciałam
tutaj wracać. A opowiedzenie tego co mi się dziś przytrafiło, mijałoby się z
celem. – Maria przygotowała obiad. Jest jeszcze ciepły, więc lepiej idź już
jeść.
No i to
by było na tyle. Szare oczy, niczego nie wyrażały. Zupełnie jakby to nie był
mój ojciec. Nagle zachciało mi się płakać, a przecież nie robiłam tego od
śmierci Justina. Dlaczego on tak mnie traktował? Czy po tak długim czasie nadal
mnie winił za śmierć brata? A więc nigdy mi nie wybaczy? Już zawsze będę
wyrzutkiem?
Maria
pogładziła mnie pocieszająco po głowie i pomogła ściągnąć mokrą kurtkę,
uśmiechając współczująco. Ja patrzyłam za odchodzącym ojcem, dumnie
wyprostowanym, i równie surowym i nieosiągalnym, co przed wyjazdem. Nic się nie
zmieniło. Świetny początek, nie ma co.
Zmusiłam
się, by wziąć się w garść. Odepchnęłam od siebie żal, pouczając się, że w
niczym mi nie pomoże.
– Chodź
skarbie, musisz mi tyle opowiedzieć! I musisz być strasznie głodna! Taka długa
podróż – paplała, chcąc bym poczuła się jak w domu. Ale to nie było możliwe,
kiedy nie byłam w nim mile widziana.
– A co z
mamą? – zapytałam. Bardzo za nią tęskniłam i mimo iż wiedziałam, że mnie nie
rozpozna, kiedy się z nią przywitam, pragnęłam wziąć ją za rękę i powiedzieć
jej jak bardzo ją kocham i jak bardzo żałuję tego co się stało.
–
Była dziś naprawdę bardzo spokojna. Dwie godziny temu położyła się spać
i od tam
tej pory wszystko wydaje się być w porządku.
– Zajrzę
do niej…
–
Najpierw zjesz obiad – przerwała mi stanowczo. Przez chwilę poczułam
irracjonalny gniew, że się tak rządzi. – Mama nigdzie ci nie ucieknie, a ty to
sama skóra i kości. Czy oni w ogóle was tam karmili? – paplała dalej, ciągnąc
mnie do kuchni. Dałam się do niej prowadzić tylko dlatego, że myśli miałam zbyt
zajęte próbą zapanowania nad swoimi reakcjami. – Przecież to niedopuszczalne… –
Zupełnie przestałam jej słuchać, kiedy stanęłam naprzeciwko drzwi, gdzie
znajdowała się sypialnia mamy.
– Susan!
– zawołała Maria nagląco. Potrząsnęłam głową i weszłam do kuchni. Nic się tu
nie zmieniło od czasu mojego wyjazdu. Średniej wielkości w kształcie kwadratu,
z małą wyspą pośrodku, nad którą z sufitu zwieszały się najprzeróżniejsze
kucharskie przybory do gotowania. To miejsce było dominium taty, za nim
wydarzenia potoczyły się takim, a nie innym torem, teraz jednak wykorzystywana
była tylko przez Marię. – Siadaj – wskazała na krzesło przy stole, na którym
stał talerz pełen parującego jedzenia. Zaburczało mi w brzuchu. Faktycznie,
byłam bardzo głodna.
Przesunęłam
krzesło i usiadłam przy stole. Chwyciłam w dłonie sztućce, lecz kiedy
spojrzałam na trzymany w mojej ręce nóż, nagle powróciłam pamięcią do tego, do
czego omal dzisiaj nie doszło, a także podczas tych trzech miesięcy, od kiedy
Kyle przybył do ośrodka. Wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą; dłonie
zadrżały mi tak bardzo, że niemal zadzwoniły o talerz. Na wszelki wypadek
odłożyłam nóż i zabrałam się do tłuczonych ziemniaków, choć bez wcześniejszego
entuzjazmu. Wiedziałam jednak, że jeśli nie zacznę jeść, Maria zacznie zadawać
pytania, na które nie mogłam odpowiedzieć. Kyle wyraził się jasno. Wpatrywałam
się w talerz, czując że zaraz coś we mnie pęknie. Co prawda nie spodziewałam
się, że powrót do domu wprawi mnie w euforię, ale nie sądziłam, że będzie aż
tak źle. W życiu nie pomyślałabym, że Kyle za mną przyjedzie aż do Ketchum,
przejdzie do czynów i zacznie sypać groźbami. Byłam pewna, że zamknęłam ten
rozdział życia, zostawiając go w ośrodku. Dlaczego on się tak bardzo uparł?
Przecież ja nic mu nie zrobiłam. Po chwili jednak pomyślałam, że nie ma sensu
pytać psychicznych o motywy.
– No to
teraz opowiadaj – poleciła Maria, przysiadając obok mnie na krześle. Jej dobrotliwa
twarz była pełna ciekawości.
– Muszę
cię rozczarować. Nie ma o czym – burknęłam, połykając pierwszą porcję
ziemniaków.
– Sue.
Byłaś tam przez rok.
Spojrzałam
na nią gniewnie, aż się lekko cofnęła, zaskoczona.
– Wiem
ile tam byłam. Wiem to dokładnie. Co do dnia i godziny – wycedziłam.
–
Przepraszam. Nie chciałam cię urazić. Po prostu byłam ciekawa.
Odwróciłam
głowę by nie widziała wyrazu mojej twarzy. Nie chciałam się na nią złościć, ale
wspomnienie ośrodka i tego jak potraktował mnie ojciec nadal były bolesne.
– To ja
przepraszam – powiedziałam, wziąwszy głęboki wdech. – Nie jest to coś o czym
chciałabym rozmawiać.
–
Rozumiem. – Obrzuciła mnie zmartwionym spojrzeniem. Nawet takie coś potrafiło
wytrącić mnie z równowagi. W ośrodku nauczyłam się, że okazywane współczucie
często mogło wpakować cię w kłopoty, a więc zaczęłam traktować to jako słabość,
którą należało zwalczać. Nauczyłam się też radzić sobie sama, na tyle, że w
ostatecznym punkcie nie potrzebowałam niczyjego wsparcia. – Musiałaś być bardzo
samotna.
Prychnęłam
z goryczą.
– Z
pewnością nie narzekałam na nadmiar towarzystwa – przyznałam.
Jej mina
świadczyła, że jest jej przykro z powodu tego co musiałam przeżywać samotna w
tak niezbyt przyjaznym miejscu. Nie powinnam się na nią złościć, bo chciała
dobrze i wiedziałam, że po prostu się o mnie martwiła, więc postarałam się
wyciszyć, wykorzystując do tego sporą porcję ziemniaków. Z trudem przełknęłam,
ale tym razem dlatego, że znów przypomniałam sobie o Kylu. Wiedziałam, że
chłopak będzie na mnie czyhał i zaatakuje w czasie, kiedy będę się tego najmniej
spodziewała. Pomyślałam, że muszę coś z tym zrobić. Nie chciałam dać się
zastraszyć, ale też nie miałam pomysłu, jak mogłabym temu zaradzić. Bo jakoś
nie wierzyłam, by policja zdołała mi pomóc. Po pierwsze Kyle miał w sobie coś,
co sprawiało, że ludzie jedli mu z ręki. Sam zresztą to przyznał, a wyjście z
ośrodka świadczyło, że być może wcale nie kłamał. Po drugie nikt go w Ketchum
nie znał, więc moje oskarżenia nie będą niczym poparte. Słowo przeciwko słowu.
No i po trzecie… niestety nie byłam zbyt wiarygodna. Zbyt dużo przewinień
miałam na swoim koncie – nie, nie byłam grzeczną dziewczynką – no i była
jeszcze ta sprawa ze specjalną „szkołą”. Cóż. Ja bym to nazwała obozem
przetrwania dla młodych kadetów. Sposób w jaki próbowano wybić nam z głów wszelkie
wariacje, miały w sobie po trochu z wojska, a po trochu ze szpitala
psychiatrycznego. Nie byłam więc pewna, co mam robić, a Kyla naprawdę się
bałam. W jego obecności zapominałam o wszystkim czego zdołałam się nauczyć. To
był główny problem. Strach sprawiał, że cała sztywniałam, zamiast korzystać ze
swego temperamentu. I właśnie to musiałam zmienić, jeśli chciałam stawić opór
temu psychopacie.
– Bardzo
się zmieniłaś – ciepły głos Marii wyrwał mnie z ponurych myśli. Zupełnie
zapomniałam, że tu była. Czasem mi się to zdarzało.
Zupełnie jakbym przebywała w innym świecie. Popatrzyłam więc na nią, mrugając
powiekami, by wyostrzyć wzrok.
– Co
masz na myśli? – zapytałam, choć jej uwaga nieco mnie zaniepokoiła. Nie chciałam
przesadzać, ale czasem myślałam, że przejęłam po mamie skłonności do
szaleństwa. Że być może i ja pod wpływem jakiegoś silnego szoku, zwariuję.
Pokręciła
głową, jakby nie potrafiła ująć tego w słowa.
– Kiedy
wyjechałaś, zachowywałaś się jak rozkapryszony bachor – powiedziała w końcu, trochę
niechętnie i z obawą, jak zareaguję. No więc nie zareagowałam. Mówiła prawdę.
Gorzką prawdę, ale jednak. – Teraz jednak jest w tobie pewien spokój.
Omal nie
parsknęłam śmiechem. Spokój? Coś wręcz przeciwnego! Czyżbym jednak umiała grać
lepiej niż myślałam?
– Ale
jest to spokój przed burzą – ciągnęła po chwili, patrząc na mnie oceniająco. –
I chłód. Stałaś się dziwnie zimna… – nagle zamilkła, uświadamiając sobie –
poniewczasie – że posunęła się za daleko i że jej słowa mogą mnie zranić. Ale
ja pomyślałam, że ma rację. Nieprzyjemne przeżycia z ośrodka – i nie tylko –
sprawiły że stałam się chłodna, wręcz obojętna, zupełnie jakby odebrano mi
możliwość cieszenia się, radowania chociażby przyziemnymi rzeczami. Jakby coś
wysysało ze mnie wszystkie pozytywne emocje, nie pozostawiając ani odrobiny
ciepła w mym ciele. Hmm. Choć było coś co choć na chwilę sprawiło, że zapragnęłam
powrotu tych uczuć. Ktoś, kto potrafił wywołać je we mnie zaledwie
spojrzeniem.
Zganiłam
się w myślach za chwilę słabości. Taki ktoś jak Aleks z pewnością nie był sam,
a nawet jeśli, to wokół niego kręciła się masa chętnych dziewczyn by ten fakt
rzeczy zmienić. Nie miałam zwyczaju uganiać się za chłopakami. Byłam osobą
raczej stałą w uczuciach, ale też taką, która z trudnością tym uczuciem
obdarzała. Zazwyczaj taka osoba musiała sobie czymś na to zasłużyć. A Aleks był
na dobrej drodze by to osiągnąć. I to mnie przerażało. Obecnie nie
potrzebowałam żadnych dodatkowych komplikacji. Musiałam wpierw zmierzyć się z
własnymi demonami.
Przełknęłam
ostatni kęs, wciąż nie spuszczając nieruchomego wzroku z Mari. Widziałam jak z
każdą mijającą minutą, staje się coraz bardziej nerwowa. Świadczyło o tym zmarszczone
czoło i nieświadome przebieranie palcami. Zawsze to robiła, gdy się czymś
denerwowała. Tym razem ja byłam tego przyczyną. Niemal słyszałam myśli, które
krążyły po jej głowie. Co oni ze mną zrobili? Albo kim się stałam? Moja
przemiana bardzo ją zmartwiła.
–
Uważasz więc, że coś jest ze mną nie tak – powiedziałam. Mimowolnie w mój głos
wdarł się chłód. Nie mogłam jakoś znieść myśli, że ktoś mógłby mnie osądzać,
nie wiedząc przez co przeszłam.
– Nie
wiem czy to złe, choć z pewnością niepokojące. Człowiek w twoim wieku nie
powinien być taki… – poszukała odpowiedniego słowa – poważny – zakończyła
trochę nieśmiało. – Oczywiście rozumiem, że jest ci ciężko z powodu tego co się
stało, ale trzeba iść dalej, prawda…? – z każdym słowem mówiła coraz ciszej, aż
w końcu zamilkła. Rzuciłam widelec na talerz. Dźwięk zderzenia sztućca z naczyniem
sprawił, że kobieta się wzdrygnęła. Tylko siłą woli zmusiłam się by nie
powiedzieć tego co mi się cisnęło na usta. Powtarzałam sobie, że nie muszę
ranić tych, którym na mnie zależy, że nie powinnam reagować tak agresywnie. W
końcu nie chciałam być taka jak Kyle, choć mimowolnie pomyślałam, że coś nas
łączy.
I
właśnie ta konkluzja sprawiła, że otrzeźwiałam. Co ja najlepszego wyrabiałam?
Dlaczego akurat Maria miała cierpieć w związku z moimi wyskokami?
– Masz
rację – powiedziałam sztywno i przywołałam na twarz jeden ze swoich najlepszych
sztucznych uśmiechów. – Po prostu muszę się oswoić z faktem, że znów jestem w
do-mu.
Wiedziałam,
że jej nie przekonałam, ale nie zamierzałam też stawać na głowie by to zmienić.
Wstałam od stołu, szurając nogami krzesła o płytki podłogi.
–
Wybacz, ale jestem zmęczona po podróży, a chcę jeszcze zobaczyć się z mamą –
powiedziałam tak grzecznie na ile tylko było mnie stać. Przeszłam obok kobiety,
pozostawiając ślady od mokrych nogawek spodni na białych płytkach.
Stanąwszy
w przedpokoju, ruszyłam do pokoju po lewej, który zajmowała mama. Była to
niewielka salka, pozbawiona wszelkich ozdób, w której stało tylko wąskie łóżko.
Takie były zalecenia szpitala. „W pokoju pacjentki nie mogą znajdować się żadne
niebezpieczne dla niej przedmioty, nic czym mogłaby zrobić sobie krzywdę.
Żadnych ramek ze zdjęciami, mebli, a nawet zbędnych ubrań.” Tak powtarzali nam
ciągle lekarze, chcąc mieć pewność, że zastosujemy się do ich zaleceń.
Otworzyłam
cichutko drzwi i wsadziłam głowę w wąską szparę. Maria miała rację. Mama spała
spokojnie, leżąc na boku, zwinięta w kłębek. Na jej ustach błąkał się leciutki
uśmieszek, jakby śniło jej się coś naprawdę miłego. Na jej widok wokół mojego
serca choć na chwilę stopniał otaczający je lód. Jej bezbronność sprawiła, że
zapragnęłam ją chronić przed wszystkim co mogłoby wyrządzić jej krzywdę. Myśl,
że ktoś mógłby chcieć zrobić jej coś złego – i to z mojej winy – doprowadzała
mnie do białej gorączki. Zaraz jednak mój nagły wybuch nieco ostygł, zmieniając
się w przyczajoną groźbę. Pomyślałam o Kylu i zapragnęłam go zniszczyć. Za to,
że groził mi i mojej rodzinie – Karlę również do niej zaliczałam. Co dziwne
tylko wobec przyjaciółki nie czułam negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie. Jej
obecność mnie uspokajała, sprawiała, że moje myśli stawały się czystsze. Teraz
jednak nie było jej przy mnie i bardzo ciężko było mi nad sobą panować. Byłam w
takim stanie, że najchętniej sama wyruszyłabym, by odnaleźć Kyla i zrobić mu
coś złego. Obawiałam się jednak, że gdybym stanęła z nim twarzą w twarz, cała
odwaga by mnie opuściła. Jak wiele razy przedtem.
Spojrzałam
jeszcze raz na mamę, postanawiając, że nie będę wchodzić do jej pokoju, by jej
przypadkiem nie obudzić. Spokojny sen był tym czego było jej trzeba, a nie
rozchwiana
emocjonalnie córka, której i tak nie potrafiłaby pomóc.
Zamknęłam
cicho drzwi i zabrawszy z przedpokoju moją torbę, ruszyłam po schodach na samą
górę, gdzie znajdował się mój pokój. Pragnęłam tylko wziąć prysznic, przebrać
się w
jakieś czyste
ciuchy i przespać się w swoim własnym łóżku.
Schody
skrzypiały cicho, kiedy pokonywałam stopnie i pewnie skrzypiały tak już od dość
dawna, ale zwróciłam na to uwagę dopiero teraz. Potem skręciłam w lewo i
przeszłam przez pierwsze napotkane drzwi.
Mój
pokój nie należał do największych w domu, ale dla moich potrzeb był wystarczający.
Fioletowo-białe ściany koiły nerwy, a puchaty dywanik przyjemnie łachotał w
bose stopy. Pod oknem znajdującym się naprzeciwko drzwi, stało potężne biurko z
laptopem po środku – leżał tam, gdzie go zostawiłam. Na prawo znajdowało się
kolejne okno, wychodzące na mały balkonik. Naprzeciwko niego stało łóżko, a
obok szafa na ubrania. Nie było tego dużo, ale dzięki temu zaoszczędzałam na
przestrzeni, którą tak ceniłam.
Nic się
nie zmieniło od czasu mojego wyjazdu. Wszystko utrzymane w czystości i
porządku.
Weszłam
do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Torbę postawiłam tuż przy nich, a sama
ruszyłam powolnym krokiem w stronę środka pomieszczenia, po drodze ściągając z
siebie błękitną bluzę, którą rzuciłam na łóżko i przemoczone spodnie, które
wylądowały na podłodze. Zostałam w samej bieliźnie, co było nawet przyjemnym
uczuciem, zwłaszcza że nie musiałam się pilnować czy ktoś mnie nie podgląda.
Posiadanie pokoju na własność było komfortem jedynym w swoim rodzaju.
Rozejrzałam
się po pokoju, mając wrażenie, że wszystko jest inne niż to zapamiętałam,
czułam się wręcz trochę obco; musiałam się po prostu przyzwyczaić do starego,
ale w jakiś sposób nowego otoczenia. Kiedy mój wzrok spoczął na stojącym w rogu
pokoju statywie, na którym znajdował się aparat, poczułam uścisk w żołądku. Za
nim wylądowałam w ośrodku i za nim zginął mój brat, moim ulubionym hobby było
robienie zdjęć. Planowałam pójść w tym kierunku na studia, ale teraz nie
wiedziałam, czy miałam do tego jeszcze serce.
Chwyciłam
aparat w dłoń i włączyłam. Bateria nadal była naładowana, a kiedy otworzyłam
album z bieżącymi zdjęciami, zobaczyłam kilka ostatnich fotek; mój dom
jesienią, w otoczeniu kolorowych dębów, wyciąg krzesełkowy w górach Bald Mountain, zachód słońca przy hotelu
Clarion, rzekę Creek Running i wiele innych. Widok znajomych okolic poprawił mi
nieco samopoczucie, jednak kiedy zobaczyłam wśród nich zdjęcia mamy, taty i
Justina – roześmianych i szczęśliwych – moje ręce zadrżały i o mały włos nie
wypuściłam aparatu z dłoni. Aby nie rozbić drogiej lustrzanki, odłożyłam ją z
powrotem na miejsce, a żeby zająć czymś myśli, ponownie rozejrzałam się po
pokoju.
Spojrzałam
na szafkę nocną. Podeszłam do niej i otworzyłam szufladę. W środku znalazłam
swój telefon komórkowy, który musiałam tu zostawić. W ośrodku nie wolno nam
było posiadać żadnych udogodnień techniki. Bateria była rozładowana, poszukałam
więc ładowarki i podłączyłam ją do gniazdka. Już po chwili mogłam ją włączyć i
przekonałam się, że nadal ma aktywną kartę, a moja skrzynka jest przepełniona
wiadomościami i informacjami o próbach połączenia. Sporo osób próbowało się ze
mną skontaktować, chcąc dowiedzieć się co spowodowało mój niespodziewany
wyjazd. Szkołę opuściłam z dnia na dzień – ojciec załatwiał wszelkie
formalności po tym jak zostawił mnie w tym przeklętym ośrodku.
Z
westchnieniem położyłam komórkę na szafce, z szafy wyciągnęłam biały podkoszulek
i jakieś znoszone, ale wygodne spodnie, w które planowałam się przebrać po
prysznicu i ruszyłam do łazienki, która przylegała do mojego pokoju, wcześniej
zatrzymując się przy komodzie i wyciągając z niej czystą bieliznę. Drzwi
znajdowały się obok tych wyjściowych. Łazienka była skromna, ale wystarczająca
dla moich potrzeb.
Ściągnęłam
bieliznę i wpakowałam się pod prysznic. Odkręciwszy kurek z ciepłą wodą,
natychmiast poddałam się jej kojącemu działaniu. Po pięciu minutach zaczęłam
się odprężać i uspokajać, a dotąd napięte mięśnie rozluźniać. Wreszcie poczułam
się… dobrze.
Pozwoliłam
sobie na długi prysznic, korzystając z tego komfortu, że mogłam to robić w
samotności. W ośrodku była tylko jedna łazienka na całe piętro, a więc często
kąpało się w towarzystwie innych dziewczyn. Po pewnym czasie każdy się
przyzwyczaja, więc po kilku tygodniach przestało mnie to peszyć, mimo to dobrze
było znów móc brać samotny prysznic i nie musieć się martwić, że ktoś akurat
zabierze ci mydło bądź ręcznik. Niestety zdarzyło mi się to nie raz.
Po pół
godzinie opuściłam kabinę, wciągając w nozdrza kwiecisty zapach szamponu do
włosów. Otoczywszy się pod pachami ręcznikiem, podeszłam do lustra. Zamarłam z
szeroko otwartymi oczami. Maria miała rację. Zmieniłam się. Ale nie tylko w
sposobie bycia, ale też i z wyglądu. Ponieważ w ośrodku znajdowały się różne
osobliwości, lustra oraz wszystkie ostre przedmioty zostały zakazane. Uważano,
że moglibyśmy zrobić krzywdę sobie bądź drugiej osobie. Mieli rację. W obu
przypadkach. Bo mimo tak ostrych reguł i tak zdarzały się próby samobójcze.
Dwie nawet udane. Tak więc do tej pory nie miałam szansy przyjrzeć się sobie
uważnie. Przede wszystkim urosły mi włosy. Oczywiście mogłam je ścinać w
ośrodku – co jakiś czas przyjeżdżał do nas podrzędny fryzjer – uznałam jednak,
że wolę aby pozostały możliwie jak najdłuższe. Teraz sięgały mi do połowy
pleców, a kiedy wyschną będą całkiem proste. Szare dotąd oczy, otoczone
czarnymi rzęsami, nabrały głębszego wyrazu – powiedziałabym, że trochę
zamyślonego – i zdałam sobie sprawę, że przyjemnie współgrały z kasztanowym
odcieniem moich włosów, łagodząc ostre rysy twarzy, które po przymusowym pobycie
na „obozie” wyostrzyły się jeszcze bardziej z powodu utraty wagi. Jednakże moje
ciało wyglądało zdrowo – uważałam, że wcale nie byłam za chuda – ostre
ćwiczenia wyrzeźbiły mi sylwetkę, a skóra stała się bardziej jędrna. Choć
miałam zaledwie metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, poczułam się nieco wyższa,
zupełnie jakby zadowolenie z mojego wyglądu dodało mi kilka centymetrów.
Dotknęłam
opuszkami palców swoich ust; miały kolor prawie dojrzałej wiśni, zupełnie
jakbym nałożyła na nie szminkę. Nie pamiętałam by kiedyś były aż takie…
soczyste.
Wyglądam
dojrzalej, oceniłam z pewnym zadowoleniem, uznając że nawet blada skóra jakoś
szczególnie negatywnie nie wpływała na mój image,
choć uważałam, że trochę słońca by mi się przydało. Wcześniej nigdy nie
uważałam się za piękność, ani nawet za szczególnie atrakcyjną. Jak każda
nastolatka widziałam w sobie więcej wad niż zalet. Teraz jednak… nie było źle,
uznałam.
Poczułam
się lepiej. Być może zachowywałam się trochę próżnie, ale uznałam, że po takim
czasie mogę pozwolić sobie na pewne małe pochlebstwa, skoro poprawiały mi samopoczucie.
Kiedy
ubrałam się w świeże ubranie, wróciłam do pokoju, stąpając bezszelestnie bosymi
stopami po puchowym dywanie. I nagle zamarłam w miejscu, wyczuwając że coś jest
nie tak. Zaalarmowana rozejrzałam się szybko po pokoju, ale nikogo w nim nie
było. Za to okno wychodzące na balkon było otwarte. To letni, pachnący deszczem
wietrzyk wnikający do środka mnie zaniepokoił, bowiem kiedy wychodziłam z
pokoju, okno było zamknięte. Poczułam też coś jeszcze. Coś obcego, ale też
trochę znajomego.
Zdezorientowana
tymi dziwnymi odczuciami – ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej –
ruszyłam w stronę otwartego okna i mimo lekkiego deszczyku, wyszłam na balkon
by rozejrzeć się po okolicy. Właściwie trudno było cokolwiek dostrzec. Dom
otaczał gęsty las – można by powiedzieć, że mieszkaliśmy w głuszy, choć do
miasta nie było daleko. A jednak dość uważnie spoglądałam na wysokie drzewa,
zupełnie jakby mogły mi wyjaśnić przyczynę mojego nagłego zdenerwowania. W
końcu dałam za wygraną. Choć mój wzrok sięgał dalej niż mi się to wydawało
normalne, mimo to i tak niczego nie dostrzegłam, a więc wróciłam do środka i
zamknęłam za sobą okno.
Pomyślałam,
że zareagowałam zbyt gwałtownie, ponieważ w ośrodku stale musiałam się mieć na
baczności czy to przed Kyle’m czy innymi „obozowiczami”. To po prostu stare
przyzwyczajenia. Równie dobrze Maria mogła postanowić przewietrzyć mój pokój,
uspokajałam się.
Przeszłam
przez pokój, bez zastanowienia zmierzając do biurka. Wtedy to też zamarłam
drugi raz. Na laptopie leżała biała róża! A przecież jeszcze przed paroma
minutami jej tu nie było! Byłam tego pewna!
Po moich
plecach rozszedł się zimny dreszcz, a w kolanach odczułam słabość. Boże! Co
jeśli to Kyle postanowił się trochę ze mną zabawić, za nim mnie zabije? To było
bardzo w jego stylu. Postraszyć ofiarę, pokazać jej, że nigdzie nie jest
bezpieczna, że może umrzeć w każdej chwili, kiedy tylko tego zapragnie.
– Nie
szalej! – warknęłam, starając się wyprzeć ze swego umysłu strach. – To jeszcze
nic nie znaczy.
Zmusiłam
się by podejść do biurka i wziąć kwiat w dłoń. Na pewno nie była to ta sama
róża, którą zaniosłam na grób Justina, bo ta nie miała ani jednego kolca, a jej
płatki były jeszcze mocno zwinięte. Wyglądała na świeżo ściętą. Trochę mi
ulżyło. Nie sądziłam by Kyle chciał się aż tak wysilać, ale z drugiej strony
kto mógłby to zrobić?
Pomyślałam,
nie, raczej błagałam by to była Maria. Że chciała zrobić mi przyjemność,
wiedząc że lubię róże – właśnie białe – ale jeżeli dobrze sobie przypomniałam,
nikt o tym nie wiedział.
Aby
uspokoić swoje gorączkowe myśli, postanowiłam, że mogę się tego dowiedzieć
tylko w jeden sposób. Ruszyłam w stronę schodów, omiatając jeszcze spojrzeniem
każdą przestrzeń pokoju, wciąż trzymając w dłoni kwiat, jakby trudno było mi
się z nim rozstać.
Coś w tym
było. Palce miałam tak mocno zaciśnięte na łodyżce, że trudno było mi je
rozprostować.
Kiedy
wreszcie zeszłam na dół, stając na ostatnim stopniu, w salonie dostrzegłam Marię
czytającą jakąś książkę – zapewne kolejne romansidło, w którym tak się lubowała
– oraz ojca siedzącego w swym ulubionym fotelu na przeciwko kominka. Oczy miał
przymknięte, natomiast usta otoczone dwudniowym zarostem – nigdy wcześniej nie
widziałam by nosił brodę – poruszały się lekko – dopiero po chwili uświadomiłam
sobie, że nuci do płynącej w
tle cichej muzyki. Tata lubił słuchać klasyki. Tym razem był
to chyba Bach.
Zeszłam z
ostatniego stopnia, rozmyślając nad tym, że nie tylko ja się zmieniłam. Ojciec
również wyglądał inaczej. Nadal zachowywał się w wywyższający się sposób, jakby
pozjadał wszystkie rozumy, ale w jego postawie zaszła też pewna zmiana.
Zupełnie jakby pozbył się z barków ogromnego ciężaru, co uczyniło go
silniejszym, pewniejszym siebie, ale też i ostrzejszym, pogardliwie nastawionym
do innych mężczyzną. Tak jakby uważał się za kogoś wyższego stanu. Dziwnie to
brzmiało, ale z tym mi się to właśnie kojarzyło.
Ale
przybyło mu lat. To był tylko rok, ale zmarszczki w kącikach jego oczu i ust
sprawiały, że wyglądał na znacznie starszego niż był. Kiedy opuszczałam dom,
był zmęczonym wybrykami córki i chorobą żony człowiekiem, teraz był silnym,
srogim facetem, który swoje uczucia trzymał dla siebie.
– Czemu
stoisz w progu, zamiast wejść? – odezwał się nagle ojciec, choć wciąż miał
zamknięte oczy i nie mógł mnie widzieć. Zaskoczył mnie. Czyżbym jednak się z
czymś zdradziła?
Maria
opuściła niewielką książkę na kolana i odwróciła się do mnie twarzą, posyłając
miły uśmiech.
–
Chciałam się tylko zapytać czy ktoś z was był teraz w moim pokoju –
powiedziałam,
nie ruszając się z miejsca. Z głosu ojca wyczytałam, że
wcale nie życzy sobie mojej obecności
w salonie.
– Nie
skarbie. A coś się stało? – spytała Maria. W jej głos wdarło się
zaniepokojenie. Zdusiłam żałosne westchnienie. Jej odpowiedź wiele wyjaśniała,
a jednocześnie nic.
– Nie…
nie – zaprzeczyłam, gładząc delikatnie płatki róży, którą trzymałam za plecami.
– Tak tylko pytam.
Nim
zdołała zapytać się mnie o coś jeszcze, odwróciłam się plecami i wbiegłam po
schodach.
Kto więc
u licha zostawił mi ten kwiat, a co ważniejsze, jak to zrobił? Zakradł się do
domu, to pewne. Ale po co? Czemu miałby się tak narażać?
Natychmiast
ponownie pomyślałam o Kylu. On lubił ryzyko. Fakt, że ktoś mógłby go nakryć, z
pewnością dodał nieco dreszczyku do jego wycieczki w moje progi.
Wróciłam
pamięcią do zdarzenia na cmentarzu. Kyle bardzo chciał mnie dopaść, ale
szczególnie zależało mu na dobrej zabawie. Nie chciał tak od razu pozbawić mnie
życia, inaczej nie pokazałby mi się, tylko od razu zaatakował, kiedy się tego
nie spodziewałam i po prostu wbił nóż w plecy. Ale róża? Podejrzewałam, że
raczej rzuciłby mi na łóżko martwego królika, czy coś. To było bardziej w jego
stylu.
Aby się
czymś zająć zaczęłam zbierać brudne ciuchy z podłogi, a potem wyciągnęłam
wszystkie rzeczy z torby. Nadal jednak myślałam o tym co mnie spotkało. No i
były przecież jeszcze te wilki! To było takie dziwne! Odniosłam wrażenie, że
one chciały mnie chronić – a przynajmniej ten czarny. W końcu mógł mnie
zaatakować, a zamiast tego okrążył mnie i rzucił się na Kyla.
Zdałam
sobie sprawę, że stoję na środku pokoju, w jednej ręce trzymając brudne
spodnie, a w drugiej starte skarpetki, które nadawały się tylko do kosza.
Kostucha
tego dnia musiała obejść się smakiem, pomyślałam, przełykając ciężko ślinę.
Miałam wielkie szczęście w gigantycznym pechu. Ale te wilki nie dawały mi
spokoju. To było po prostu coś niezwykłego. Czułam to w kościach. Tak jak to,
że ktoś obcy był w moim pokoju, za nim w ogóle zarejestrowałam, że mam otwarte
okno.
Sama nie
wiedziałam co mam myśleć, choć do głowy przychodziły mi naprawdę nie-zwykłe
rzeczy.
–
Cholera – zaklęłam pod nosem, wyzywając się od idiotek.
Spodnie
wypadły mi ze zdrętwiałej dłoni na podłogę. Wilków w Ketchum było dużo, więc
wcale nie było dziwne, że jakieś pojawiły się na tym cmentarzu, który mieścił
się na obrzeżach miasta, w sercu niewielkiego zagajnika. A ludzie rzadko się
tam kręcili, bo i też nie było właściwie nikogo, kto miałby odwiedzać szare
nagrobki. Razem z tatą wybraliśmy to miejsce, ponieważ leżało tak daleko od
miejscowej ludności. Dzięki temu unikaliśmy ciekawskich i współczujących
spojrzeń, odgrodziliśmy się od wszystkiego co mogło sprawić nam dodatkowy
ból.
Dlaczego
jednak wciąż nie mogłam sobie przetłumaczyć, że wilk to wilk, a nie coś… no
właśnie. Co?
Objęłam
się ramionami, czując jak w moje ciało przenika chłód. Rozsądnie usiadłam na
brzegu łóżka. Spóźnione objawy szoku, dały o sobie znać właśnie teraz.
Weź się
w garść, weź się w garść, powtarzałam w myślach jak mantrę. Przecież już po
wszystkim. Nic ci się nie stało. Jesteś bezpieczna, próbowałam się przekonać.
Nic to nie dało. Ciało miało swoje własne zdanie na ten temat. Położyłam się na
łóżku, zwijając się w kłębek. Tuż przed moją twarzą leżała porzucona róża.
Kiedy tak na nią patrzyłam, dreszcze stopniowo zaczynały ustępować. O dziwo
prezent, który przecież zostawił mi włamywacz, przyniósł ulgę moim skołatanym
nerwom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz